Ostatnio obserwujemy stagnację, Rosjanie na frontach zamarli. W większości przypadków okopali się i zorganizowali trwałą obronę, jakby rezygnując z natarcia na dotychczasowych kierunkach. Tylko gdzieniegdzie nadal naciskają, wywierając presję na ukraińskie wojska. Cały czas próbują zdobyć Mariupol, gdzie trwają ciężkie walki. Wyprowadzają atak z Wołnowachy, by poszerzyć korytarz z Donbasu na Krym. Pewne lądowe połączenie z resztą Rosji to przypuszczalnie plan minimum, choć z punktu widzenia Rosji nieidealny.
Kijów. Nacisk, nie natarcie
Kolejny rosyjski nacisk widać w rejonie Browarów na wschód od Kijowa. Właśnie: nie jest to jakieś błyskotliwe natarcie, ale nacisk – Rosjanie usiłują szturmować ukraińskie pozycje obronne, powoli wgryzając się w teren, odrzucani przez kontrataki. W ten sposób obie strony powoli wyczerpują siły i ponoszą straty. Pytanie, kto wytrzyma tu dłużej.
Wydaje się, że Rosjanie nie walczą tu po to, by wtargnąć do Kijowa, ale zbliżyć się na tyle, by móc ustawić w pobliżu działa i podjąć systematyczny ostrzał miasta. Zapewne ma być słaby, bo używają najwyżej wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych BM-30 Smercz; tylko one mają wystarczający zasięg. Można by oczywiście wykorzystać rakiety balistyczne Iskander i skrzydlate Kalibr, ale są niezwykle kosztowne, a ich zapasy zapewne zostały już wyczerpane. Są zbyt cenne, by używać ich tylko do terroryzowania ludzi. Lotnictwo też jest drogie; samoloty nie bombardują więc miast, bo są potrzebne jako wsparcie dla wojsk.