Rosja nie została jeszcze pokonana. Jej armia wprawdzie utknęła w Ukrainie, lecz ogłaszanie już porażki Putina jest pułapką, w którą możemy łatwo wpaść. Optymizm jest ważny i niezbędny, bo to on podtrzymuje wiarę obrońców w zwycięstwo. Kluczowa jest jednak ostrożność, bo wynik tego starcia jeszcze nie jest przesądzony. Putin ma swój plan i niestety – póki co – go realizuje. Bez względu na koszty, prymitywnie, z uporem maniaka.
Putin stosuje taktykę spalonej ziemi
Cele tej wojny opierają się na rewizjonizmie i rewanżyzmie. Putin chce przywrócenia „historycznej Rosji”, do czego konieczne są zmiany granic, zwłaszcza w słowiańskim sąsiedztwie jego kraju. „Zbieranie ziem ruskich” dotyczy więc Białorusi, Ukrainy, a w przyszłości może czekać Mołdawię. Na Łużnikach kilka dni temu pupil Kremla Oleg Gazmanow parafrazował swój przebój, śpiewając Ukraina i Krym, Białoruś i Mołdawia – „Eto moja strana” [„to mój kraj”]. Podbudowa propagandowa już więc trwa.
Rewanżyzm Putina widać w taktyce spalonej ziemi. Ukraińcy kilkukrotnie odrzucali ofertę Kremla, dwukrotnie nawet demonstracyjnie na Majdanie. Najpierw podczas pomarańczowej rewolucji w 2004 r., a później za sprawą rewolucji godności na przełomie lat 2013/2014. Putina motywuje więc logika: „jeśli Ukraina nie chce być częścią historycznej Rosji, to nie będzie jej wcale”. Celem inwazji jest więc nie tylko zabranie tego, „co swoje”, czyli tzw. ziem ruskich – Donbasu, a