Świat

Putin ma plan i go realizuje. Nie chodzi wcale o zdobycie Kijowa

Władimir Putin ma swój plan i niestety – póki co – go realizuje. Władimir Putin ma swój plan i niestety – póki co – go realizuje. Kremlin Pool / Russian Look / Forum
Cele wojny w Ukrainie opierają się na rewizjonizmie i rewanżyzmie. Putin chce sięgnąć po więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. Zachód znalazł się w kluczowym momencie.

Rosja nie została jeszcze pokonana. Jej armia wprawdzie utknęła w Ukrainie, lecz ogłaszanie już porażki Putina jest pułapką, w którą możemy łatwo wpaść. Optymizm jest ważny i niezbędny, bo to on podtrzymuje wiarę obrońców w zwycięstwo. Kluczowa jest jednak ostrożność, bo wynik tego starcia jeszcze nie jest przesądzony. Putin ma swój plan i niestety – póki co – go realizuje. Bez względu na koszty, prymitywnie, z uporem maniaka.

Putin stosuje taktykę spalonej ziemi

Cele tej wojny opierają się na rewizjonizmie i rewanżyzmie. Putin chce przywrócenia „historycznej Rosji”, do czego konieczne są zmiany granic, zwłaszcza w słowiańskim sąsiedztwie jego kraju. „Zbieranie ziem ruskich” dotyczy więc Białorusi, Ukrainy, a w przyszłości może czekać Mołdawię. Na Łużnikach kilka dni temu pupil Kremla Oleg Gazmanow parafrazował swój przebój, śpiewając Ukraina i Krym, Białoruś i Mołdawia – „Eto moja strana” [„to mój kraj”]. Podbudowa propagandowa już więc trwa.

Rewanżyzm Putina widać w taktyce spalonej ziemi. Ukraińcy kilkukrotnie odrzucali ofertę Kremla, dwukrotnie nawet demonstracyjnie na Majdanie. Najpierw podczas pomarańczowej rewolucji w 2004 r., a później za sprawą rewolucji godności na przełomie lat 2013/2014. Putina motywuje więc logika: „jeśli Ukraina nie chce być częścią historycznej Rosji, to nie będzie jej wcale”. Celem inwazji jest więc nie tylko zabranie tego, „co swoje”, czyli tzw. ziem ruskich – Donbasu, a jeśli się uda także „Noworosiji”, lecz zniszczenie ukraińskiej państwowości, tożsamości oraz ducha narodu.

Czytaj także: Zagadka niemocy rosyjskiej armii? Korupcja

Kijów. Symboliczny gwałt państwa

Ten ostatni ma złamać ofensywa na Kijów. Z militarnego punktu widzenia nie jest ona najważniejsza. Rosjanie wcale nie muszą wkraczać do stolicy. Zatrzymując się na przedmieściach, mogą ją nękać ostrzałem rakietowym i dzielnica po dzielnicy generować katastrofę humanitarną.

Mechanizmy mają przećwiczone nie tylko z Charkowa i Mariupola, ale przecież też z „odzyskiwania” syryjskich miast. Gdzie je oblegano, bombardowano i wycieńczano, by ostatni cywile sami prosili o ewakuację z ruin. Zniszczenie stolicy ma być więc demonstracją. Symbolicznym gwałtem państwa. A przy tym okazją, żeby zniszczyć infrastrukturę rządową i uniemożliwić sprawne kierowanie krajem.

Szczerek: Lecę do schronu! Ukraina walczy z całym poświęceniem

Odciąć Ukrainę od Wybrzeża

Strategiczne znaczenie ma operacja „Odessa” na południu, czyli odcięcie Ukrainy od wybrzeża, utworzenie lądowego połączenia z Rosją, a więc sfinalizowanie projektu Noworossija, który nie powiódł się w 2014 r. Potrzebuje do tego zdobyć dwie kluczowe pozycje – Mariupol i Odessę. Mariupol jest właśnie zrównywany z ziemią, zniszczonych jest 80 proc. budynków, w tym jedna trzecia zupełnie. Kolejnym etapem będzie Odessa. Miasto przygotowuje się do obrony, a siły zbrojne zaminowują wybrzeże Morza Czarnego. Szansę Rosji na powodzenie tej operacji może zwiększyć atak od strony Naddniestrza. Stacjonują tam rosyjskie „siły pokojowe”, a więc może ono odegrać analogiczną rolę do Białorusi, czyli zapewnić ostrzał rakietowy, a w razie potrzeby nawet inwazję dla wsparcia oblężenia Odessy od Zachodu.

Kontrola lądowego pasa na wybrzeżu, które Kreml symbolicznie określa mianem Noworossiji, dałby Rosji szereg korzyści. Po pierwsze, odcinałby Ukrainę od wybrzeża, czyli dostępu do portów. A to byłby cios w handel zagraniczny, który w większości odbywał się drogą morską. Ukraina jest największym producentem kukurydzy i jednym z głównych producentów pszenicy oraz oleju słonecznikowego, w eksporcie których korzysta ze swoich portów w Odessie, Mikołajewie, Czarnomorsku oraz Mariupolu. Na wybrzeżu znajdują się również magistrale przesyłowe surowców energetycznych. Po drugie, przejmując ukraińskie wybrzeże, Rosja zdominuje basen Morza Czarnego. Wprost rozciągnęłaby swoje terytorium do granicy z Sojuszem Północnoatlantyckim, a więc z Rumunią. Tym samym flanka czarnomorska stawałaby się jeszcze większym hot spotem, a ryzyko eskalacji rosyjsko-natowskiej byłoby jeszcze większe.

Czytaj też: Imperium znów atakuje. Co jest ostatecznym celem Putina?

Zamienić Ukrainę w państwo upadłe

Konsekwencją odcięcia Ukrainy od wybrzeża byłoby nie tylko pozbawienie jej znacznej części terytorium – stałaby się wręcz państwem kadłubkowym. Zredukowana do obszaru śródlądowego, pozbawiona dostępu do morza, ze zrujnowaną infrastrukturą przemysłową, transportową oraz państwową skazana byłaby na pomoc zewnętrzną. Putinowi udałoby się zmienić Ukrainę w „państwo upadłe”, czyli niezdolne do funkcjonowania. Jeśli prezydent Wołodymyr Zełenski byłby zmuszony przyjąć w rokowaniach z Kremlem warunki rosyjskie – neutralność, uznanie rosyjskich nabytków terytorialnych oraz odrzucenie współpracy wojskowej z państwami natowskimi – społeczeństwo ukraińskie mogłoby uznać to za kapitulację. Zełenski byłby więc jak premier Armenii Nikol Paszynian, na którym Moskwa wymusiła w 2020 r. podpisanie z Azerbejdżanem porozumienia o zawieszeniu broni po wojnie w Górskim Karabachu. Dla wzburzonych Ormian był to akt kapitulacji, a tym samym upokorzenie.

Na to też liczą w dłuższej perspektywie Rosjanie. Nie udało się usunąć Zełenskiego na początku wojny, nie dali rady wagnerowcy ani kadyrowcy. Wydaje się więc, że Kreml przyjął inny scenariusz, czyli pozbycie się Zełnskiego w przyszłości i to rękoma samych Ukraińców. Kiedy opadnie kurz wojenny, a Ukraińcy zaczną podsumowywać straty, zaczną padać pytania, „czy nie można było postąpić inaczej?”. Nawet jeśli nie z ust Ukraińców, to z pewnością ze strony środowisk krytycznych wobec prezydenta lub wprost inspirowanych z Kremla. Mechanizm ten Rosjanie przerabiali kilkukrotnie. Nie szukając daleko, uznając porażkę w pomarańczowej rewolucji odczekali chwilę i zainwestowali w Partię Regionów, która z czasem przejęła władzę, a Wiktor Janukowycz fotel prezydenta. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wrócić do starych, sprawdzonych mechanizmów „dziel i rządź”, podsycając krytykę wobec Zełenskiego, a także żądania ustąpienia z urzędu po zakończeniu wojny.

W przypadku Zachodu, dziś spójnego i zjednoczonego wobec rosyjskiej agresji, z czasem mogą zadziałać mechanizmy „dialogu z Rosją taką, jaka jest” i „powrotu do business as usual”. Nawet jeśli obecnie mało kto wyobraża sobie możliwość wznowienia kontaktów z Rosją, to im dalej od frontu, tym bardziej uwidacznia się filozofia „pokój, a więc rozmowy z Rosją”. Znaczna część wielkich korporacji wycofała się z Rosji, jednak nie wszystkie. Wielu rezygnacja z rosyjskiego rynku nie grozi bankructwem, ponieważ zyski generowane na nim są marginalne. Inaczej kalkulują przedsiębiorstwa, które z tego rynku żyją, a także zainwestowały tam miliony dolarów w majątek trwały. Te nie chcą się wycofywać i będą pierwszymi, które do Rosji wrócą.

Czytaj także: Agonia rubla

Nie mylmy zawieszenia broni z pokojem

Zachód znalazł się więc w kluczowym momencie. Od tego, czy zdołamy utrzymać spójny i solidarny front zależy wynik wojny. Rosjanie ewidentnie liczą na czas i efekt rozmiękczania spoistości Zachodu. Liczą na narastającą presję oddolną, by jak najszybciej zakończyć wojnę, skłonić Zełenskiego do rozmów pokojowych, nawet kosztem ustępstw wobec Rosji. Moskwa będzie straszyć, że jej kontynuacja spowoduje katastrofę głodu, a winą za nią obciąży Zachód. W ten sposób pomylimy zawieszenie broni z pokojem, a rozwiązanie problemu z leczeniem objawowym. Efekt będzie wyłącznie tymczasowy, gdyż Putin przetrwa, utrzyma się przy władzy, a nawet „przywróci Rosji ziemie ruskie”.

Koszty nie mają dla niego znaczenia, bo to wojna jego życia. Sankcje kiedyś zostaną złagodzone, wielki zachodni biznes nie zrezygnuje z zysków na rynku rosyjskim, a Putin nie raz wracał na salony z izolacji międzynarodowej. Aby ten scenariusz się nie zrealizował, nie można popadać w nadmierny optymizm. Trzeba wiedzieć, że do tego, by Rosja doznała porażki militarnej w Ukrainie i straciła możliwość finansowania wojny, wciąż długa droga. Sankcje działają, lecz by Moskwy nie było stać na wojnę, konieczne jest embargo. Trzeba też uznać, że skoro Putin odpowiada za zbrodnie wojenne, to nie jest partnerem dla Zachodu. Można rozmawiać, lecz wyłącznie z nowymi władzami w Rosji. Co wcale nie będzie ani proste, ani bardzo prawdopodobne. Dopiero po deputinizacji i deimperializacji Rosji będzie można poczuć się nieco bezpieczniej. Stawką jest więc nie tylko suwerenność Ukrainy, ale też bezpieczeństwo Europy i porządek międzynarodowy.

Czytaj także: Pucz albo rewolucja. Czy da się położyć kres rządom Putina?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną