Rosjanie wycofali się na wszystkich trzech kierunkach spod Kijowa. Nie ma ich już po zachodniej stronie Dniepru, trzy walczące tu armie (29., 35. i 36.) udały się na Białoruś. Zostawiły za sobą nieprawdopodobne ilości zniszczonego sprzętu, co dopiero obnaża skalę ich klęski. Według doniesień 37. Budapesztańska Brygada Zmechanizowana Gwardii, ta sama, której żołnierze zabili 11 marca własnego dowódcę płk. Jurija Miedwiediewa, została całkowicie rozbita. Straciła ok. 80 proc. stanów ludzi i uzbrojenia, dlatego praktycznie przestała istnieć. Należała do 36. armii i stacjonowała na co dzień przy granicy z Mongolią.
Zresztą jej macierzysta 36. armia wcale nie była lepsza. Ukraińskie wojska, przypuszczalnie z użyciem rakiet Toczka, trafiły stanowisko jej dowodzenia we wsi Dytyatky pod Czarnobylem, skłaniając do ucieczki szefa sztabu armii gen. mjr. Siergieja Nirkowa do białoruskiego Mozyrza. Bardzo się musiał wystraszyć...
Czytaj też: Masowe groby, gwałty. Życie pod rosyjską okupacją
Potworny obraz rosyjskich zbrodni
To, co zostawili po sobie Rosjanie na północny zachód od Kijowa, jest porażające. W samej Buczy znaleziono na ulicach ok. 300 ciał zastrzelonych cywilów. Niektórzy mieli ręce związane na plecach, zabito ich strzałem w tył głowy. To egzekucja. Okazuje się, że Rosjanie zabili wiele osób już miesiąc temu i zostawili ciała. Najwyraźniej trupy pod oknami domów, w których zamieszkali i spali rosyjscy żołnierze, w niczym im nie przeszkadzały.