Spacer po Buczy to jak wizyta w kostnicy. Ludzkie ciała i opowieści o tym, jak ginęli.
– Proszę spojrzeć. Tam mogiła. Pochowane trzy osoby. Tu, gdzie wbite w ziemię patyki. I tutaj jeszcze jeden trup. Przy wejściu do piwnicy. Jeszcze nikt go nie zabrał – opowiada Petro Porostyna, kijowian. Do Buczy przyjechał na początku wojny, myślał, że będzie bezpieczniej.
Nie było. Rosjanie zaszli tu 27 lutego. Zaczęła się wegetacja. Rosjanie wściekli. Rozstawili blokposty na skrzyżowaniach. Walili po oknach nowo wybudowanych bloków.
Konstantin pracował na budowie: – Chyba dla zabawy. Tutaj nie było żadnego oporu. Wszyscy siedzieliśmy w piwnicach. Strach było wyjść nawet po wodę. Na blokpoście mogli przepuścić albo zabić.
Szczególnie paskudny był ten po sąsiedzku, na rogu Jabłuńskiej i Jaremczuka. Tam rozwalali ludzi na ulicy. Ciała cywilów leżały w błocie ze związanymi rękami.
Opodal rozstrzelany samochód. Pełno krwi. Biała karteczka z napisem „Dzieci”. Otwarty bagażnik. Wybebeszone walizki. Pewnie wojacy szukali pieniędzy. Ludzie, którzy uciekali z Buczy, bali się tego posterunku.
Wzdłuż Jaremczuka ślady włamań do domów. Wchodzili przez okna.
Czytaj też: Piekło w Buczy. Nawet twardzielom odbiera mowę
Śmierć zupełnie bez sensu
Na drugim końcu ulicy był blokpost przy szkole numer 3.