Nikołaj mieszka przy ulicy Centralnej (dawniej Lenina). Właśnie tu wszystko się rozgrywało: – Kolumny szły, a z boków walili do nich nasi.
Co jakiś czas płonął transporter, wybuchała cysterna, nieruchomiał czołg. Rosjanie strzelali po oknach z kałachów i kaemów. Potem z czołgowych dział. W końcu wezwali lotnictwo.
– Sens był taki, żeby wystraszyć i wykurzyć z ulicy Centralnej całą ludność – opowiada Nikołaj.
Czytaj też: Żelazem i mięsem. Chaos i okrucieństwo rosyjskiej armii
Bloki jak domki dla lalek
Wielopiętrowe bloki składały się jak kartonowe pudełka od uderzeń potężnych bomb. W sąsiednich łamały się i odpadały ściany od samej fali uderzeniowej. Bomba pada na blokowisko, wokoło zostają tylko zgliszcza. Te domy, które jeszcze stoją, są jak domki dla lalek. Z ulicy można zajrzeć do pokoju i pod prysznic. Na zrytych odłamkami trawnikach walają się ludzkie sekrety. Miłosne listy. Niewykorzystane recepty. „Martwe dusze” z dedykacją.
Mieszkanie Nikołaja było na czwartym piętrze: – Gdyby ktoś dwa miesiące temu powiedział: „Twój blok, Nikołaju, rozsypie się od fali uderzeniowej!”, wysłałbym go do domu wariatów.
Dziś nie ma złudzeń. Ściana nośna odłazi od reszty budowli. Tydzień, dwa – samo się zawali. Trzeba będzie zaczynać od nowa. Stoimy przy garażach. Ludzie kryli za murkiem swoje wypucowane samochody.
Nikołaj: – Żeby nie ucierpiały od odłamków.
Czytaj też: