Putinowska Rosja skazała się na izolację jak za ZSRR. Agresją w Ukrainie pewnie na długie lata przekreśliła swoje związki przede wszystkim z Europą, Ameryką, Japonią i Australią. Ich salony będą niedostępne dla rosyjskiej dyplomacji, a rynki dla rosyjskiego biznesu, w pierwszej kolejności związanego ze spółkami państwowymi i z branż, które pomagają utrzymywać lub rozbudowywać siły zbrojne. Horyzont widziany z Kremla i okien gmaszyska MSZ przy pl. Smoleńskim gwałtownie się skurczył. Niewiele też pomoże wdrapanie się na szczyt wieży Łachta Centr w Petersburgu, najwyższego europejskiego budynku, gdzie mieści się siedziba wydobywającego i eksportującego gaz Gazpromu.
Czytaj też: Oligarchowie. Zachód ich karze, Putin trzyma w garści
Rosji zostaje reszta świata
Przedostatni car Rosji Aleksander III mawiał, że jego kraj ma tylko dwójkę sojuszników: armię i flotę. Zgrabne powiedzonko nie miało pokrycia w rzeczywistości, Rosja z drugiej połowy XIX w. intensywnie goniła liderów rewolucji przemysłowej i w znacznym stopniu polegała m.in. na imporcie technologii. Dzięki nim mogła choćby kopać węgiel w Donbasie, lać stalową surówkę, budować koleje itd. Także putinowska Rosja uzależniła się od sprowadzonych rozwiązań technicznych, w znacznej mierze z Zachodu. Nie przez przypadek europejskie, amerykańskie i japońskie firmy uczestniczyły w zagospodarowaniu pól ropo- i gazonośnych. Zagraniczne wsparcie w poszukiwaniach, wierceniu, pompowaniu surowców czy np. skraplaniu gazu okazało się niezbędne zwłaszcza w wymagających warunkach Północy i Dalekiego Wschodu.
Obecna izolacja jest jednak cząstkowa, a Rosji pozostaje reszta świata.