Emmanuel Macron i Marine Le Pen zmierzą się 24 kwietnia w drugiej turze wyborów we Francji. Wstępne prognozy wskazują, że urzędujący prezydent ma minimalną przewagę, a wynik może się podzielić na 51 do 49 proc. Dotychczasowe szacunki wymagają jednak odnowienia po pierwszej turze, ta bowiem dostarcza wielu istotnych informacji. Wyniki pokazują, że Emmanuel Macron dostał dobre 27,84 proc., a jego rywalka 23,15 proc.
Macron vs Le Pen. Rozstrzygną rezerwy
Wynik Le Pen też jest zaskakująco dobry i widać, że idąc do urn, wielu wyborców skrajnej prawicy zdecydowało się zagłosować strategicznie – część zwolenników Erica Zemmoura poparła liderkę Zgromadzenia Narodowego, by zapewnić jej wejście do drugiej tury. W efekcie Zemmour uzyskał rozczarowujące 7 proc., co jednak nie oznacza końca jego politycznej kariery. Przeciwnie, komentatorzy są zgodni, że były publicysta ma duży potencjał mobilizacji, która może się sprawdzić podczas wyborów parlamentarnych zaplanowanych na czerwiec.
Na głosowaniu strategicznym zyskał także Jean-Luc Mélenchon, który dostał blisko 22 proc., więcej, niż przewidywały sondaże. Lider radykalnie lewicowej i populistycznej La France Insoummis najwyraźniej odebrał głosy Anne Hidalgo z Partii Socjalistycznej, która uzyskała zaledwie 1,7 proc., i Yannickovi Jadotowi z formacji ekologicznej (4,63 proc.).
Analizy szans w drugiej turze nie są jednoznaczne. Komentatorzy lewicowego dziennika „Libération” zwracają uwagę, że Macron ma niezwykle małą rezerwę głosów. Owszem, Jadot, Hidalgo, komunista Roussel i Valerie Pecresse z konserwatywnej Les Républicains wezwali zwolenników do głosowania na obecnego prezydenta, ale suma ich elektoratów jest znikoma. Z kolei Le Pen może liczyć na zdecydowaną większość wyborców Zemmoura. Klucz do zwycięstwa kryje się w elektoracie Mélenchona. Wstępne sondaże wskazują, że większość jego wyborców pozostanie w domach lub odda głosy puste. 21 proc. deklarowało chęć poparcia Le Pen, 28 proc. – Macrona. W takiej sytuacji kolejnym czynnikiem będzie frekwencja wyborcza.
Lepszy Macron niż wilczyca w owczej skórze
Co może zachęcić Francuzów do głosowania 24 kwietnia? Marine Le Pen liczy, że uda się jej wzmocnić przekonanie, że istotą drugiej tury jest odstawienie znienawidzonego Macrona od władzy. Wyniki pierwszej tury, w której połowę głosów zebrały populistyczne partie antysystemowego protestu, dają szansę na taką mobilizację gniewu przeciwko przedstawicielowi „elit, oligarchii i globalizacji”. Macron, by uniknąć defensywy, już zaatakował i sięgnął po stary skrypt „barykady republikańskiej” przeciwko skrajnej prawicy. W wywiadzie dla „Le Parisien” udzielonym w piątek przywołał najbrutalniejsze oskarżenia wobec swej rywalki, z antysemityzmem włącznie (przy okazji oberwał Mateusz Morawiecki).
Czy strategia Macrona przyniesie skutek? Le Pen ciężko pracowała, żeby pozbyć się radykalnego i ksenofobicznego wizerunku. Swój wcześniejszy komunikat zamieniła na język troski społecznej i solidarności w obronie francuskiego ludu przeciwko machinacjom zglobalizowanego kapitału i kosmopolitycznych elit. W dużym stopniu jej się to udało, pytanie, czy Francuzi dadzą się na tę przemianę nabrać. I pytanie drugie: czy w czasie wojny zdecydują się na zmianę prezydenta na osobę pozbawioną doświadczenia przywódczego, ze słabym osadzeniem w relacjach międzynarodowych, której program słabo spina się pod względem finansowym?
To druga oś krytyki, jaką będzie na pewno posługiwał się Macron – lepszy prezydent nielubiany, ale sprawdzony, niż wilczyca w owczej skórze. Sztab Macrona już bierze się do roboty, by nie zmarnować ani minuty z pozostałych do 24 kwietnia dwóch tygodni. Planowane są spotkania w terenie i oczywiście najważniejszy punkt kampanii: debata Macron–Le Pen. W 2017 r. kandydatka skrajnej prawicy wypadła bardzo słabo. Jak będzie w tym roku?
Czytaj też: Kto odzyska Francję? Wybory w cieniu rosyjskiej agresji
Kluczowe wybory parlamentarne
Niewiadomych jest więcej, bo jak mówi socjolog Jérôme Fourquet, tegoroczna kampania jest definiującym momentem rekompozycji francuskiej sceny politycznej. Dawny podział na lewicę i prawicę zastąpił podział na Francję „z góry” i tę „od dołu”. Tradycyjna lewica i republikańska prawica wypadły ostatecznie z gry. Macron w 2017 r. był beneficjentem tego procesu – w ówczesnej dekompozycji sceny politycznej dostrzegł szansę i wygrał, przyspieszając tylko rozkład. Dziś nie może już grać rewolucyjną kartą, musi przekonać, że jest wyrazicielem świata po rekompozycji, nowego porządku politycznego przeciwko siłom chaosu, reprezentowanego przez partie protestu.
Jeśli mu się uda, musi zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem – wyborami parlamentarnymi, nad którymi już pracuje. Stawką jest zbudowanie rządzącej większości w sytuacji, kiedy formacja Macrona, LREM, nie jest de facto partią polityczną, tylko wehikułem wyborczej mobilizacji. Zakładając jednak, że obecny prezydent odnowi mandat, a w czerwcu uzyska mandat do tworzenia rządu, wówczas kolejne pięć lat zdecyduje o przyszłości politycznej Francji. Jeśli proces rekompozycji się nie powiedzie, w 2027 r. możliwe są nawet bardzo ponure scenariusze.
Czytaj też: Gdy Putin atakuje, skrajnej prawicy we Francji opadają maski
Putin liczy na Francję
Chyba że Francuzi już teraz zdecydują, że mają dość, i postawią na radykalną zmianę. Niestety, konsekwencje ich decyzji dotkną nie tylko Francję, ale całą Europę, i mogą mieć wpływ na bieg wydarzeń o globalnym znaczeniu.
Francja jest ważnym elementem rozgrywki z Władimirem Putinem. W tej rozgrywce kluczowym zasobem jest europejska jedność, której Marine Le Pen gwarantem na pewno nie będzie. Prorosyjski prezydent w Pałacu Elizejskim nie ułatwi Ukraińcom walki. A ta walka zbliża się do rozstrzygającego zdaniem ekspertów momentu – bitwy o Donbas.
Być może za kilka lat ukaże się książka pt. „Dwa tygodnie, które wstrząsnęły światem”. Bitwa o Donbas i bitwa o Pałac Elizejski rozgrywać się będą daleko od siebie, ale w bezpośrednim związku. Istotnym elementem je łączącym jest Putin, świadomy, że odbudowa imperium zależy nie tylko od kontroli nad Ukrainą, ale także od infiltracji ośrodków wpływu na Zachodzie. We Francji udawało mu się to wyjątkowo dobrze, ewentualna wygrana Le Pen byłaby jego wielkim zwycięstwem w trwającej wojnie.
Czytaj też: Przyjaciele Putina milczą. To poparcie dla wojny