Rozpoznanie bojem to specyficzna metoda, najbardziej kojarzona z Sowietami, a obecnie z Rosjanami. Na czym polega? Wysyła się do lokalnego ataku niewielkie siły. Przeciwnik otwiera gwałtowny ogień, a napastnicy wracają na pozycje wyjściowe. Wtedy się ich liczy. Ocenia się, że tam, gdzie ponieśli najmniejsze straty, obrona jest najsłabsza. Na tym kierunku należy więc przeprowadzić przygotowanie artyleryjskie i główny atak.
Karny batalion idzie przez pole śmierci
Oczywiście trochę sprawę przerysowałem, ale nie tak bardzo. Rzecz w tym, że w żadnej armii na świecie nie prowadzi się takiego rozpoznania. Używa się dronów, radarów, zwiadowcy pod osłoną nocy podchodzą do przeciwnika z noktowizyjnymi przyrządami obserwacyjnymi... Pole walki z bezpiecznej odległości oglądają też śmigłowce, a szerszy obraz dają zdjęcia satelitarne. Tylko w Rosji zbiera się największych podpadziochów, których dowódca najchętniej by się pozbył, formuje z nich szturmową grupę uderzeniową i wpierod – pod ogień broni maszynowej i moździerzy. Żołnierze idą przez pola śmierci, a dowódcy patrzą przez lornetki, skąd strzela moździerz, a skąd karabin maszynowy... Kredki w ruch – rysują na mapie, co zdołali zauważyć.
W czasie II wojny światowej takie rozpoznanie bojem prowadziły słynne sztrafbaty (sztrafnoj batalion, batalion karny). Trafiali do nich za różne przewinienia przeważnie kryminaliści, z którymi nie bardzo było wiadomo co robić. Żołnierze przyłapani już w wojsku na grubszych przestępstwach, ale też dezerterzy, defetyści i skazani za „tchórzostwo”, czyli załamanie nerwowe w obliczu wroga.