Od bardzo dawna korzystam z Google Maps i uważam tę aplikację za niezwykle pożyteczną. Trudno byłoby np. komentować wojnę w Ukrainie, nie widząc terenu, sieci dróg itd. Co prawda w Google słabo widać linie kolejowe, rzeki i kanały. Ale weźmy taką sytuację. Słyszę, że rosyjskie wojska przemieściły się do jakiejś wsi i ją zajęły. Oczywiście miejsce to błyskawicznie wyszukuje dla mnie Google Maps. I faktycznie: jest wieś i wiedzie z niej droga. Można tędy nacierać, czy da się dowieźć zaopatrzenie? Sprawdzam widok satelitarny – a droga wąziutka, rowy po bokach, mało miejsca, dwie ciężarówki nie mogą się minąć. Krajobraz jeszcze gorszy: lasek, zabudowania, pagórki... Setki miejsc do urządzenia zasadzki, punktów, gdzie doskonale da się zorganizować obronę, ukryć żołnierzy i sprzęt.
Gdy oglądam efekty własnego „przeglądu”, zastanawiam się, czy rosyjscy dowódcy też czasem korzystają z tej aplikacji. Najwyraźniej nie, inaczej nie pchaliby się w takie mało „pancerne” tereny. Jak się kiedyś mawiało: jest teren „pancerny”, lekko-piechotny, i jest teren „niegodny uwagi”, np. wielkie góry, jak Tatry. Trzeba je omijać z daleka albo słać tam specjalne, odpowiednio wyszkolone jednostki górskie.
Google Maps. Zamazane i rozmyte
Na Google Maps są dwa poziomy cenzury. Pierwszy to całkowite zamazanie jakiegoś terenu, drugi – tylko rozmycie go, wycinek obszaru dostajemy nieostry. Ta „ostra”, nieocenzurowana część też miewa różną rozdzielczość, zdjęcia pochodzą bowiem z satelitów o rozmaitych możliwościach. Ale to już nie jest zamierzone.
W Polsce nadal stosuje się drugi poziom cenzury.