Silne przygotowanie artyleryjskie sugeruje, że jest to jednak główna ofensywa. Tyle że różne próby przełamania obrony nie przynoszą jak dotąd rezultatu. Najcięższe walki toczą się w rejonie miasteczka Popasna, niecałe 40 km na południe od Siewierodoniecka, ale tutaj Rosjanie też walą głową w mur. Atakują także w rejonie Rubiżnego kilka kilometrów na północ. Natomiast pod Donieckiem całkiem się skompromitowali – nie tylko nie posunęli się naprzód, ale i stracili małą Marjinkę przylegającą do niego od zachodniej strony.
Z kolei po wschodniej stronie Iziumu, na wschód od rzeki Oskil, atakujący zajęli wieś Łozowe. Nie jest to jakiś szczególny sukces, bo zostali zatrzymani. Dalej teren wybitnie sprzyja obrońcom.
Czytaj też: Rosjanie nie zajęli ani piędzi terenu
Izium – główny kierunek
To stąd miało wyjść główne natarcie Rosjan na Słowiańsk i Kramatorsk, gdzie w zamyśle mają się spotkać z uderzeniem z południa, z rejonu Doniecka, by zamknąć ukraińskie wojska w okrążeniu między Iziumem, Donieckiem a Siewierodonieckiem. I tutaj nic im nie wychodzi. Nawet w rejonie Iziumu, gdzie ściągnęli aż 20–25 bojowych grup batalionowych. Kiedy mimo wszystko nie udało im się natarcie na Słowiańsk przez Kamiankę, podjęli próbę obejścia Słowiańska od zachodu, atakując z rejonu Brażkiwki w kierunku na Barwenkowo. Udało im się posunąć o jakieś 2 km, ale i tak utknęli.
Można zapytać: mając tak wielkie siły, jakim cudem Rosjanie nie są w stanie się przebić? Po pierwsze, teren po długich opadach zamienił się w błoto. Jest przejezdny może dla wozów gąsienicowych, choć i to nie zawsze, ale zaopatrzeniu potrzebne są drogi. A te, generalnie rzecz biorąc, są dwie. Jedna prowadzi wprost na Słowiańsk, druga na Barwinkowe, między nimi żadnych tras nie ma. Nieco dalej jest jedna, bardzo licha i dość kręta droga wiodąca przez Drobyszewe i Łyman, przez którą można dojść do Słowiańska od wschodu i stąd go zaatakować.
Jeśli się jednak przyjrzymy tym terenom, to moim zdaniem do walki nie da się wprowadzić więcej niż dziesięciu batalionów na odcinku 15 km między Brażkiwką a Kamianką. Batalion naciera bowiem w pasie ok. 1,5 km, po 500 m na kompanię, plus jedna z tyłu, w drugim rzucie. Plutony posuwają się co 100 m jeden od drugiego, zajmując pas szerokości 100 m – co 30 m jedna drużyna.
Na odcinek 15 km nie da się wsadzić więcej niż dziesięciu batalionów w pierwszym rzucie, a jeśli przyjrzymy się dokładniej temu terenowi i rejonom bagiennym, do walki da się wprowadzić może z sześć. Oczywiście w drugim rzucie można posłać kolejne sześć, które przejmą natarcie po wykrwawieniu czołowych batalionów.
Thomas Piketty: To jest wojna imperialna z poprzedniej epoki
Uzupełniać straty
W takiej sytuacji dobrze przygotowane natarcie ma szansę powodzenia. Trzeba jednak starannie rozpoznać położenie punktów oporu przeciwnika, ostrzelać jego pozycje ogniem artyleryjskim, a następnie do przełamania powinny ruszyć bataliony pancerne, którym będzie towarzyszyć piechota. Dowództwo musi reagować na zmiany sytuacji, kierować bataliony i kompanie do obejścia i oskrzydlenia pozycji ukraińskich, a artyleria i lotnictwo powinny być szeroko wykorzystywane do wsparcia.
Zapewne tak by to zrobiły wojska ukraińskie. One działają zgodnie z kanonami sztuki wojennej. Ale Rosjanie walczą inaczej. Czołgi, transportery i wpieriod! Hurra! Kończy się tak, że pole walki pokrywają płonące wraki czołgów i pojazdów pancernych, a żołnierze uciekają w panice.
Nie pomagają poniesione do tej pory straty. Czytałem ostatnio analizę, w której pokazano, że Rosjanie nie są elastyczni, jeśli chodzi o organizację pogruchotanych wojsk. Typowa rosyjska drużyna piechoty liczy dziewięć osób. Dwóch to kierowca i celowniczy bojowego wozu piechoty. Trzeci to dowódca, może zostać w wozie bojowym i stąd kierować walką albo znaleźć się z resztą na pieszo. Pozostała szóstka jest podzielona na trzyosobową grupę wsparcia (strzelec karabinu maszynowego, strzelec granatnika przeciwpancernego i jego pomocnik) oraz trzyosobową sekcję piechurów z karabinkami automatycznymi.
Taka drużyna jest nie do ruszenia. Nie da się z niej „wyjąć” więcej niż jednego–dwóch żołnierzy, bo traci zdolność bojową. Co zatem trzeba zrobić, jeśli straciło się 20–30 proc. żołnierzy? Należy uzupełnić drużynę z elementów administracyjnych batalionu, a w razie konieczności – ograniczyć liczbę drużyn z trzech do dwóch. Trzy drużyny w plutonie mają swoje uzasadnienie, ale lepiej mieć kompletną niż trójdrużynowy pluton. Ale Rosjanie nie uzupełniają strat ani nie reorganizują jednostek. Ich drużyny wchodzą do działań w składzie sześcio-, siedmio-, a czasem pięcioosobowym, co potwierdzają zdobyte dokumenty stanów osobowych znalezione przy zabitych dowódcach.
Ale to akurat najmniejszy z problemów rosyjskiej armii.
Podkast: Skąd się bierze odporność Ukrainy? I co będzie dalej?
Grabież i wojna
Największym problemem wojska rosyjskiego jest fakt, że nie jest nim w zachodnim rozumieniu tego słowa. To tak naprawdę zorganizowana grupa przestępcza. Jeśli pijani żołnierze dopuszczają się gwałtów, morderstw i innych okrucieństw, to taka armia staje się uzbrojoną bandą. Brak reakcji dowódców na takie zachowania powoduje, że i oni tracą autorytet. Dzieje się to na tej samej zasadzie co w firmie, w której prezes robi przekręty, a główna księgowa mu w tym pomaga, stając się wspólnikiem w przestępstwie.
Czy myślicie, że ich relacje będą dalej oparte na wzajemnym szacunku? Skądże, obie strony mają na siebie haki, a jednocześnie same siebie nie szanują ze względu na to, co robią. To samo wśród żołnierzy. Jeśli dowódca dopuszcza się w jednostce przekrętów i wciąga w to podwładnych, natychmiast traci autorytet i szacunek jako szef.
Postanowiłem przyjrzeć się grabieżom, bo stały się wręcz legendarne. Jeśli rosyjscy żołnierze kradną pralki, lodówki, telewizory, a nawet samochody, to przecież nie są w stanie tego taszczyć ze sobą. Na Twitterze widziałem filmik, jak wynoszą skądś dywan długi na ok. 6 m. I taki żołnierz będzie nosił ten dywan przez resztę wojny? Od razu sobie wyobraziłem, jak piechur mknie do natarcia, w prawym ręku karabinek, a pod lewą pachą sześciometrowy dywan... Przecież to nie ma sensu, prawda?
Bryc: Zagadka niemocy rosyjskiej armii? Korupcja
Mafia, a nie wojsko
Istnieje tylko jedno wytłumaczenie tego zjawiska. Rabunkami zajmują się zorganizowane grupy przestępcze mające swoje umocowanie na całkiem wysokich szczeblach dowodzenia. Skradzione pralki i lodówki ktoś od żołnierzy odkupuje za grosze, a następnie wysyła transport do Rosji, gdzie jakaś inna grupa organizuje sprzedaż. Kto odkupuje? To jasne – ich własny dowódca. Kto jest w stanie zorganizować transport trofeów na tyły?
Ponieważ łańcuch dostaw rozciąga się przez cały pas armii i jej tyłów, trudno uwierzyć, że dowództwa nie maczają w tym palców. Do przewozu tych dóbr wszelakich, a poza rzeczami wartościowymi są to np. koła rowerowe, wykorzystuje się pojazdy zaopatrzenia, które po zawiezieniu amunicji czy racji żywnościowych wracają puste na tyły. A dokładnie wracają załadowane „trofiejnym” ładunkiem.
Sami żołnierze też kradną, ale mniejsze rzeczy, które można schować. Telefony, słuchawki bezprzewodowe, tablety… U jednego znaleziono laptop. Żołnierz wyrzucił kevlarową płytę ze swojej kamizelki kuloodpornej i zastąpił ją skradzionym komputerem. Okazał się marną osłoną, pocisk przebił go na wylot i zabił.
Jeśli armia zajmuje się prowadzeniem zorganizowanej działalności przestępczej, jeśli dowódcy kręcą biznes ze zrabowanego dobra, to taka armia traci zdolność bojową. Dyscyplina leży kompletnie, dowódcy nie mają autorytetu, a wojsko robi, co chce. Najczęściej jednak zajmuje się wszystkim, tylko nie walką.
Czytaj też: Oglądamy rosyjskie obiekty wojskowe w Google Maps. Ale bałagan!