Paweł Hałupka, przedsiębiorca z Długich Nowych koło Gostynia, tych zdjęć oglądać nie chciał. Wystarczyło mu nagranie z WhatsAppa. Znajoma jego pracownika z Ukrainy mówi łamiącym się głosem o dzieciach z Buczy, które przywieziono do Sarn niedaleko Równego. O 14-latku, któremu na jego oczach Rosjanie zamordowali rodziców, szydząc, że teraz zapamięta ich na zawsze. O dzieciach, które widziały rozpruwane brzuchy swoich matek i ojców. O gwałtach, śladach po pobiciach, powybijanych zębach. U kilkulatków.
Po krótkim pobycie w Sarnach blisko czterdzieścioro dzieci przewieziono na zachód Ukrainy i do Polski. Miejsca pobytu objęto tajemnicą ze względu na dobro ofiar i świadków rosyjskich zbrodni.
Przyjął pod dach blisko 30 uchodźców
– Przyszedł do mnie z takimi oczami, że wiedziałem bez słów, że to coś strasznego – opowiada Hałupka, który kilka tygodni przed wojną pojechał do Ukrainy z żoną Anastasiią do jej rodziny. Na wakacje. Nikt tam w tę wojnę nie wierzył. Każdy powtarzał, że tylko straszą jak zwykle, odkąd Rosjanie weszli do Donbasu. Ale postraszą i na tym się skończy.
Nie skończyło się. Kiedy 24 lutego wybuchła wojna, akurat był w Niemczech. Od rana dzwonili do siebie z żoną – co robić? Powtarzał jej cały czas, że jak ktokolwiek będzie prosił o wsparcie, to bez wahania pomogą.
– Moja żona jest Ukrainką, pochodzi z okolic Sarn. Pracują u mnie Ukraińcy. Dom mamy duży, jak trzeba będzie, to się coś wyremontuje, pieniądze się znajdzie – mówi Hałupka, który przyjął blisko 30 uchodźców.