Od kilku tygodni spekulowano, co Putin będzie miał do przekazania w dorocznej odświętnej mowie 9 maja. Papież Franciszek usłyszał od Viktora Orbána, że rosyjski prezydent zakończy wojnę i ogłosi zwycięstwo. CNN przekonywało, że oficjalnie wypowie wojnę. Ukraiński wywiad obawiał się, że zapowie powszechną mobilizację, co stanowczo zdementował rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Mówiło się też o defiladzie jeńców w Mariupolu, ale miasto nie zostało do końca zdobyte i Rosjanie nie mogą się tutaj czuć bezpiecznie.
Czytaj też: Imperium do rozbiórki. Putina trzeba osłabić już teraz
Putin nie chciał, ale musiał
Ostatecznie nie padły żadne sensacyjne słowa, defilada w Moskwie była skromniejsza niż zwykle, a Putin straszył, chwalił, apelował. Nie przypominał siebie z nocy 24 lutego, gdy ogłaszał „specoperację” w Ukrainie. Wtedy było jeszcze widać, że jest przekonany o zwycięstwie. Dziś brzmiał jak przywódca, który nie ma za wiele do powiedzenia. Ba! Nie ma ochoty przemawiać.
Ale musiał. Dziękował więc weteranom spod Moskwy, Leningradu, Kijowa i Mińska, przypominając, że „naród radziecki” odniósł w 1945 r. historyczny triumf. Przestrzegł, by nie powtórzyło się „okropieństwo wojny światowej”, sugerując, że jeśli wybuchnie, to Zachód poniesie odpowiedzialność, bo ma wrogie intencje. Za to „Rosja zawsze dążyła do bezpieczeństwa opartego na równości i niepodzielności”. Dlatego już w grudniu – przypominał Putin –