W obecnej budżetowej siedmiolatce dla Polski przewidziano ok. 130 mld euro w dotacjach. Jednak wciąż zamrożony jest Krajowy Plan Obudowy, a to aż 24 mld euro dotacji plus tanie pożyczki w ramach postpandemicznego funduszu.
Mariusz Janicki: Wojenny kompromis według PiS
Warszawa ogłasza przełom. Ale to jeszcze nie koniec
Komisja Europejska do początku grudnia nie odpuszczała starań o wynegocjowanie z Polską praworządnościowych zapisów w KPO – tzw. kamieni milowych, które pozwoliłyby na jego zatwierdzenie (najpierw przez samą KE, a potem przez rządy w Radzie UE) przed końcem ubiegłego roku. Ale ponieważ rząd PiS nie był skłonny do porozumienia, Polsce przepadła zaliczka wypłacana „z góry” (3,1 mld euro dotacji plus 1,6 mld euro tanich pożyczek). Teraz, nawet jeśli uda się dogadać, kolejność będzie odwrotna. Od początku 2022 r. fundusze z KPO można wypłacać już wyłącznie „z dołu”, niejako w formie zwrotu kosztów za zrealizowane projekty. Innymi słowy, zgodnie z przepisami wypłata jakichkolwiek pieniędzy będzie uzależniona wyłącznie od wdrożenia wymaganych i zapisanych w KPO reform.
Obecnie w Brukseli znów rosną oczekiwania w sprawie szybkiego uzgodnienia KPO, ale to już czwarta zwyżka optymizmu po dwóch jesiennych z 2021 r. oraz jednej wiosennej, kiedy Komisja Europejska stawiała na zatwierdzenie polskiego planu w drugiej połowie marca. – Z Polakami wędrujemy po swoistej sinusoidzie – mówi nam teraz jeden z dyplomatów w Brukseli.
Negocjatorzy Komisji i władz Polski zasadniczo już w marcu wypracowali zapisy w sprawie praworządnościowych warunków („kamieni milowych”) związanych z: • reformą systemu dyscyplinarnego dla sędziów zgodną z wyrokami TSUE, • usunięciem Izby Dyscyplinarnej z tego systemu (trwają prace w sejmowej komisji nad projektem Andrzeja Dudy), • przywróceniem sędziów odsuniętych przez Izbę. – Ale wtedy premier Morawiecki najwyraźniej nie był w stanie podpisać się pod tymi zobowiązaniami – tłumaczy nasz rozmówca.
Nierealistyczne i wysunięte wówczas przez pisowski rząd w ostatniej chwili żądania anulowania kar TSUE za niewypełnianie jego orzeczeń, a także postulat zakończenia postępowań przeciwnaruszeniowych wobec Polski bywają interpretowane w Brukseli jako polityczna zmyłka. Chodziło o zamaskowanie faktu, że ludzie Morawieckiego najpierw wynegocjowali „kamienie”, a potem nie mogli ich oficjalnie potwierdzić ze względu na konflikty w obozie władzy. Jednak wypracowane zapisy praworządnościowe w KPO nadal leżały na stole. „Czekamy teraz na potwierdzenie Polski, że zgadza się na te »kamienie milowe«. Wówczas Komisja Europejska będzie gotowa pójść do przodu” – informowała ostatnio rzeczniczka KE Veerle Nuyts.
Taki sygnał wyszedł w piątek z Warszawy. „Doszliśmy do porozumienia, jeżeli chodzi o treść tzw. kamieni milowych w KPO. To jest wiadomość, która oznacza, że w najbliższych kilku, kilkunastu dniach powinno dojść do formalnego zaakceptowania Krajowego Planu Odbudowy” – powiedział rzecznik rządu Piotr Müller. Ale to jeszcze nie kończy sprawy. „Te zaaprobowane przez obie strony treści »kamieni milowych« zostały właśnie przekazane do dalszej procedury, już takiej finalnej, formalnej akceptacji przez KE” – dodał Müller.
Po jego wypowiedzi rzeczniczka KE ogłosiła krótko: „Finalizujemy prace z Polską nad »kamieniami milowymi« i celami dotyczącymi wszystkich trzech punktów praworządnościowych”.
Czytaj też: Święty PiS na wojnie, nie tykać
Pieniądze na uchodźców. Polska chce „fresh money”
Wciąż za to trwa spór między Warszawą a Brukselą w sprawie funduszy na rzecz uchodźców z Ukrainy. Polska już w kwietniu dostała ponad 562 mln euro zaliczki, co jest częścią 3,5 mld euro wypłaconych wszystkim krajom z funduszu REACT-EU. Obecnie wsparcie Unii polega bowiem głównie na umożliwieniu przesuwania już zapisanych pieniędzy z polityki spójności oraz właśnie z REACT-EU. – Przesunięcia, które umożliwia KE, pozwalają na szybkie wydatkowanie. Jednak przykładowo miliardy z REACT-EU, które zostaną przeznaczone na uchodźców, nie będą mogły trafić na pierwotne cele – mówi Zsolt Darvas, ekspert brukselskiego ośrodka Bruegel.
Dlatego rząd Morawieckiego – dotąd bez skutku – ponawia apele o „nowe pieniądze”, których Komisja Europejska jednak nie ma. Bruksela oferuje za to – na potrzeby uchodźców, a wcześniej pandemii – uproszczenia w wydawaniu pieniędzy m.in. poprzez zmiany progów współfinansowania krajowego. To oznacza znacznie mniejsze ryzyko utraty funduszy, które normalnie przepadają tym krajom, które nie potrafią ich w terminie lub poprawnie „wydać”. Akurat polski poziom tzw. absorpcji środków był zwykle bardzo wysoki. – W obliczu kryzysu musimy zmieniać priorytety. To zadanie dla polityków, żeby teraz inaczej wykorzystać dostępne pieniądze – mówi komisarz ds. budżetu Johannes Hahn. Jednak niezadowolenie członków UE może wynikać z tego, że już zaplanowali wydatki, które teraz miałyby być przeznaczone na inne cele.
Polska podaje przykład funduszu uchodźczego dla Turcji, którego pierwsza tura (3 mld euro) pochodziła w połowie z budżetu UE, a w połowie z dodatkowych składek uzgodnionych przez wspólnotę w 2016 r. Premier Morawiecki przed miesiącem w piśmie do szefowej KE Ursuli von der Leyen oszacował koszty utrzymania przez Warszawę uchodźców na 11 mld euro. Czy zatem „nowe pieniądze” mają szansę się znaleźć? – To będzie zależeć od ugody w Radzie Europejskiej. Szefowie państw musieliby dojść do porozumienia, że są gotowi zapewnić nowe fundusze. Myślę, że to zajmie trochę czasu – mówi Zsolt Darvas z Bruegla.
Jego analizy pokazują, że skutki budżetowe przyjęcia uchodźców średnio w ciągu dekady wychodzą „na zero” albo „na plus”, bo płacą m.in. podatki, gdy znajdą zatrudnienie. Ale wielka intensywność napływu uchodźców z Ukrainy powoduje, że nie wszyscy mogą łatwo i szybko znaleźć pracę. – Trudno oczekiwać, że błyskawicznie w magiczny sposób w Polsce znajdzie się półtora miliona wakatów do wzięcia – mówi Darvas.
Jeśli w Unii doszłoby w najbliższych miesiącach do poważnej debaty o „nowych pieniądzach” na uchodźców, unijne instytucje musiałyby stworzyć rzetelne bazy danych o ich miejscu zamieszkania. – Nie wiemy, ilu dokładnie Ukraińców jest i pozostanie w Polsce. Wiemy, że blisko 3,5 mln przekroczyło granicę i zostało początkowo przyjętych, ale przecież część przemieszcza się dalej – mówi jeden z naszych rozmówców w Brukseli. Te dane władze krajowe mogą szacować na podstawie dzieci przyjętych do szkół albo np. czasowych dowodów tożsamości (lub nadanych numerów PESEL).
Czytaj też: Strasburg o neo-KRS. Uzasadnienie dobitne jak nigdy dotąd