Odessę czeka wielka derusyfikacja. Zgodnie z obowiązującym już prawem z przestrzeni publicznej powinny zniknąć nazwy i pomniki mające związek z Rosją. Czy taki los spotka plac Katarzyny, a monument carycy – jak za sowieckich czasów – trafi do muzeum? Co z gubernatorem Woroncowem, co z Puszkinem? Z matematykiem Łapunowem, Nudelmanem, radzieckim konstruktorem broni, co z Kandinskim? A Gogolem, który bywał tu i oglądał w teatrze miejskim „Rewizora”? Pochodzenie miał ukraińskie, ale jest uważany za klasyka rosyjskiej literatury. Co wreszcie z Potiomkinem, rosyjskim feldmarszałkiem? Odessa miałaby się pozbyć własnej historii?
Romans z Odessą rozpoczęłam w ubiegłym wieku, kiedy nocny pociąg z Kijowa zatrzymał się na obszernym wokzale. I przyszło prawdziwe olśnienie, zachwyt.
Odessa wrzucona między step i morze
Odessa nie była do szpiku sowiecka nawet w czasach sowieckiej świetności. Wymykała się i była wolna po swojemu. Też prowadzono derusyfikację, zacierano ślady imperialnej Rosji. Caryca Katarzyna spadła z cokołu, podobnie jej kochankowie, a ulicom zmieniano nazwy. Ducha miasta nie udało się zglajszachtować. Ani charakteru mieszkańców, którzy ochronili swoją odrębność i legendarne poczucie humoru.
Po Kijowie Odessa wydawała się jak wyspa z innego świata, wrzucona między step i morze. Stolica była po swojemu poważna, wzniosła, Odessa – urocza, tajemnicza, roześmiana. Może to wpływ świeżo przyswojonej prozy Babla albo „Sławy i chwały” Iwaszkiewicza, może moja słabość do miast nadmorskich, portowych, pachnących wolnością, obietnicą przygody, barwami południa, zachwytem dla przestrzeni otwartej po horyzont.