Świat

Niezwykła Odessa. Duch miasta nie zgaśnie mimo rosyjskich bomb

Odessa przygotowuje się do szturmu rosyjskich sił, 21 marca 2022 r. Odessa przygotowuje się do szturmu rosyjskich sił, 21 marca 2022 r. Vincenzo Circosta / Zuma Press / Forum
Przez lata przeważał tu język rosyjski, ale Odessa zawsze czuła się ukraińska. Dziś na ulicach piętrzą się barykady ułożone z worków z piaskiem, a słynne pomniki owinięto starannie niczym mumie. Miasto jest gotowe, nie ulegnie.

Odessę czeka wielka derusyfikacja. Zgodnie z obowiązującym już prawem z przestrzeni publicznej powinny zniknąć nazwy i pomniki mające związek z Rosją. Czy taki los spotka plac Katarzyny, a monument carycy – jak za sowieckich czasów – trafi do muzeum? Co z gubernatorem Woroncowem, co z Puszkinem? Z matematykiem Łapunowem, Nudelmanem, radzieckim konstruktorem broni, co z Kandinskim? A Gogolem, który bywał tu i oglądał w teatrze miejskim „Rewizora”? Pochodzenie miał ukraińskie, ale jest uważany za klasyka rosyjskiej literatury. Co wreszcie z Potiomkinem, rosyjskim feldmarszałkiem? Odessa miałaby się pozbyć własnej historii?

Romans z Odessą rozpoczęłam w ubiegłym wieku, kiedy nocny pociąg z Kijowa zatrzymał się na obszernym wokzale. I przyszło prawdziwe olśnienie, zachwyt.

Odessa wrzucona między step i morze

Odessa nie była do szpiku sowiecka nawet w czasach sowieckiej świetności. Wymykała się i była wolna po swojemu. Też prowadzono derusyfikację, zacierano ślady imperialnej Rosji. Caryca Katarzyna spadła z cokołu, podobnie jej kochankowie, a ulicom zmieniano nazwy. Ducha miasta nie udało się zglajszachtować. Ani charakteru mieszkańców, którzy ochronili swoją odrębność i legendarne poczucie humoru.

Po Kijowie Odessa wydawała się jak wyspa z innego świata, wrzucona między step i morze. Stolica była po swojemu poważna, wzniosła, Odessa – urocza, tajemnicza, roześmiana. Może to wpływ świeżo przyswojonej prozy Babla albo „Sławy i chwały” Iwaszkiewicza, może moja słabość do miast nadmorskich, portowych, pachnących wolnością, obietnicą przygody, barwami południa, zachwytem dla przestrzeni otwartej po horyzont. Odessa urzekała, była egzotyczna, wielokulturowa.

Nie znaczy to, że nie było tu widać radzieckich rządów i propagandy, trwających wtedy dokładnie 53 lata. Odessa była czwartym miastem imperium, największym rosyjskim portem handlowym na wybrzeżu Morza Czarnego. Podczas rewolucji bolszewickiej trzymała stronę białych. Przechodziła z rąk do rąk. Pod władzę czerwonych wpadła w 1920 r., włączona do radzieckiej socjalistycznej Ukrainy. Miała za sobą lata Wielkiego Głodu i wojny, nazywanej wielką wojną ojczyźnianą, broniła się przed natarciem niemiecko-rumuńskim przez 70 dni, do października 1941 r. Okupacja trwała do kwietnia 1944 i wiele zmieniła. Z Odessy zniknęli Żydzi, stanowiący dotąd 25 proc. mieszkańców.

Radzieckość biła po oczach

Stanęłam w Hotelu Bristol, który zmienił nazwę na Krasnaja Gostinica. Tu radzieckość biła po oczach i nosie. Zapach smażonej ryby, frytek i spalonego oleju hulał po wytwornej kiedyś restauracji i korytarzach, marmurowe rzeźby zdawały się odwracać ze wstrętem głowy. Parkiety konserwowano przy użyciu jakiegoś ropopochodnego smarowidła. Dawno nikt niczego nie remontował, piękny budynek sprawiał wrażenie rozsypującego się definitywnie, balkony „nie patrz na mnie”, brak wody w łazienkach. Na śniadanie schabowy lub pszenne bliny, bez kawioru, ale z odeskim szampanem, który nazywał się wówczas Sowieckoje szampanskoje. Produkcję podobno zaszczepili w Odessie Francuzi. Hotel zamknięto jakieś 25 lat później. Przez wiele lat był pieczołowicie remontowany, wrócił do dawnej nazwy i zachwycającego wyglądu. Ale to już w niepodległej Ukrainie.

Na każdym kroku było widać, jak zamożne było kiedyś to miasto. Niestety, większość zabytkowej, wspaniałej Odessy niszczała rozpaczliwie, ubytki w fasadach pokrywano naprędce farbą olejną lub cementem. Większość zostawiono losowi. Wyglądało to jak radzieckie oczekiwanie, że wszystko wreszcie popadnie w ruinę i o dawnej sławie uda się zapomnieć. Ale wystarczyło podnieść głowę, rozejrzeć się i człowiek stawał jak wryty. Każdy kawałek odeskiej secesji wydawał się niezwykły.

Czytaj też: Bucza, Irpień, Borodzianka. Jak tu zacząć nowe życie?

Odessę zawdzięczamy... carycy Katarzynie

Jak nie wiadomo, od czego zacząć, to trzeba zacząć od schodów, o których zawsze myślałam, że są w kolorze piaskowca. Były szare. Spóźniłam się – słynne schody potiomkinowskie, brama i symbol Odessy, były już wtedy zniszczone decyzją radzieckich urbanistów. Skandal. Z pierwotnych dwustu stopni prowadzących do samego morza i portu odcięto osiem, niszcząc niezwykłą perspektywę, zaprojektowaną w 1825 r. przez Włocha Francesco Boffo. Tu, gdzie kiedyś zaczynała się Odessa, a schody miały prowadzić do górnego miasta, wyasfaltowano szeroką jezdnię dla samochodów i autobusów. Dalej stanęły budynki portowe, dopełniając dzieła gwałtu. Potem było tylko gorzej – port za czasów radzieckich i ukraińskich wciąż powiększano, wyrosły nowoczesne gmachy, hotele. W niepodległej Ukrainie zbudowano nawet hotel Kempiński, pasował tu jak pięść do nosa.

Książę Emanuel Richelieu też nie był „po linii”, ale został na cokole u wierzchołka schodów i ze spokojem spoglądał w stronę portu (do tego autorem pomnika jest rosyjski rzeźbiarz!). Odessa zawdzięcza mu wielkość i urodę. Był gubernatorem miasta od 1804 r. i przez 12 lat dbał o nie jak należy. Francuski arystokrata po wybuchu rewolucji wstąpił na służbę do Katarzyny II. Zapewne tak ocalił głowę, ale przede wszystkim został jednym z założycieli nowoczesnego miasta. Obok Jose de Ribasa i Francisa Sainte de Wolanta, albo raczej po nich, bo ci dwaj, ludzie Katarzyny, Odessę wymyślili architektonicznie i narysowali.

Taka jest prawda: Odessę zawdzięczamy Katarzynie. Caryca w 1794 r. podpisała dekret o założeniu portu i miasta po zwycięstwie nad Imperium Osmańskim i przejęciu Krymu kilka lat wcześniej. Podobno miała się nazywać Odessos w nawiązaniu do tradycji tutejszego greckiego osadnictwa. Ukraińscy żołnierze, budując umocnienia mające zatrzymać Rosjan, wykopali antyczną amforę. Ma jakieś 2,5 tys. lat.

Czytaj też: Skarby pod bombami. Rosjan zabytki nie obchodzą

Priwoz z melonami i kawiorem w styczniu

Patrząc na plan, trzeba było przyznać, że miasto zaprojektowano perfekcyjnie. Wszystko ma swój sens i logikę. Żadnych przypadków, bałaganu. Nadmorski bulwar zabudowano np. z jednej strony, pozostawiając otwarty rozległy widok na Morze Czarne. Szczęście, że jakiś radziecki człowiek nie uznał tego za marnotrawstwo terenu. Domy z białego wapienia po prawej stronie były ukryte wśród winorośli i obfitych pergoli, z których spływały kiście złocistych i ciemnych winogron. A sam bulwar – akacjowy, zielony, jakby nakryty dachem roślin. Tak zapamiętałam ten fragment miasta i długo tak sobie wyobrażałam śródziemnomorskie klimaty.

Co jeszcze utkwiło mi w sercu – prócz architektury, domów, pałaców i tej niepowtarzalnej atmosfery? Rynek Priwoz. Przypominał kijowską Besarabkę, gdzie można było kupić kawior z beczki i truskawki w styczniu. Podobnie w Odessie. Albo lepiej. Tu były ryby, świeże i suszone, solone i wędzone do wyboru, owoce morza, raki, ostrygi, mięso, śliwki, jabłka, morele, winogrona, melony i arbuzy zwane kawonami, których stosy piętrzyły się na straganach. Przyprawy, pomidory, wszystko. Zawrót głowy w tamtych czasach, w tamtym ustroju. Melony znałam z książek i opowiadań babci o przedwojennych Zaleszczykach.

Priwoz to nie był zwykły rynek, to targ z tradycją, powstał w XIX w. Wyglądał na swoje lata, łatany pobieżnie, remontu doczekał się dopiero za niepodległej Ukrainy. Gdy podano, że Rosjanie zbombardowali najpopularniejsze centrum handlowe w mieście, pomyślałam natychmiast o Priwozie. Na szczęście nie spłonął od rosyjskiego pocisku. Zbombardowano centrum Riviera...

Zapamiętałam też wytwórnię leków, jej sztandarowym wyrobem były tabletki od bólu głowy, eksportowane także do Polski. Wtedy jakoś tych naszych, „z krzyżykiem”, brakowało – zastąpiono je radzieckimi z Odessy. Fabryka była okropnie przestarzała, w niczym nie przypominała współczesnej wytwórni medykamentów. Tradycje miasta były w tej dziedzinie ogromne, tu od 1886 r. działała druga po paryskiej stacja badawcza, filia Instytutu Pasteura pracująca nad wynajdywaniem szczepionek. Na pożegnanie dostałam w dyrekcji prezent, przygarść tabletek zawiniętych w rożek ukręcony z gazety. Wycieczka po zakładzie jakoś nie usposabiała do zażywania. To chyba prawda, że lepiej nie widzieć, jak się robi politykę i kiełbasę.

Czytaj też: Mariupola już nie ma. To nigdy nie było rosyjskie miasto

Polski w modlitewnikach i kościołach

Piękny gmach opery, pałace – także polskich arystokratów, bogatych ziemian z Kresów, którzy robili tu interesy zbożowe i mieszkali. Wielka literatura, Mickiewicz, Puszkin, Karolina Sobańska, „Sonety Krymskie”, „Oniegin”. Fascynująca historia. W sklepach nie było ukraińskich książek, ale był chleb, cukier, olej, kasza, solona słonina, czyli sała, zwykła kiełbasa, młynki do kawy czy miksery. Ludzie w radzieckiej Odessie żyli jednak biednie.

Szukałam polskich śladów, a jakże. Byliśmy znaczącą grupą – przed rewolucją mieszkało w Odessie kilkanaście tysięcy Polaków, przed wojną kilka. W polskim kościele św. Piotra poznałam panią, która okazała się krewną Josepha Conrada Korzeniowskiego. Jak pamiętam – ze strony matki pisarza, rodziny Bobrowskich. Zostałam zaproszona na czaj, herbatę, moja nowa znajoma radowała się prawdziwie, że może porozmawiać z kimś, kto wie, kim był Korzeniowski. Mieszkała biednie, w wielorodzinnej kwartirze blisko centrum, ze wspólną kuchnią. Dokwaterowano jej w radzieckich czasach współlokatorów. Do wspólnej toalety szło się długim balkonem. Po wodę – na podwórze, po wydeptanych drewnianych schodach. Pani żyła ze skromnej emerytury. Po polsku już nie mówiła, dla bezpieczeństwa zapomniała języka. Polski przetrwał w modlitewniku i kościele. Dokumenty spaliła w czasach wielkich czystek, kiedy przyznanie się do polskich korzeni, nawet odległych, groziło więzieniem lub wywózką. Setki Polaków wywieziono stąd na Syberię.

Ocalało kilka książek po francusku i jakieś świadectwa z odległych czasów, które gospodyni i tak ukryła poza domem. Mówiła ściszonym głosem, jakby wciąż się bała, że ktoś usłyszy. Większość starszych ludzi żyła tak samo biednie. Nasza korespondencja urwała się po jakimś czasie. Prof. Zdzisław Najder, któremu kiedyś opowiedziałam o tym spotkaniu, był poruszony – bezskutecznie szukał w Ukrainie krewnych Conrada.

Czytaj też: Żelazem i mięsem. Chaos i okrucieństwo rosyjskiej armii

Spór o słynną Flotę Czarnomorską

W Odessie byłam znowu wiosną 1992 r. Tuż za miedzą, w Naddniestrzu, trwała wojna, słychać było odgłosy wybuchów. Miasto wyglądało na zbiedniałe, wyszarzałe i zdezorientowane. Ukraina przeżywała ciężki czas początków niepodległości i prób reformowania gospodarki, brakowało pieniędzy na wypłaty, kwitł handel wymienny: ziemniaki za majtki, kasza za te tabletki na ból głowy. Ludzie chodzili jakby skuleni, zapadnięci w sobie. Odessa żyła w strachu, że wojna przekroczy granicę i zburzy ten ich kawałek świata.

Wojny nie chciał nikt. W dodatku Ukrainie groziła secesja Krymu, a Rosjanie zamieszkujący półwysep proklamowali Republikę Krymu z rosyjskim językiem państwowym. Prorosyjski polityk Jurij Mieszkow pretendował do stanowiska prezydenta kraju. Utrata terytorium, a nawet konflikt z Moskwą – były realne.

W Odessie czuło się niepokój. Ulica mówiła po rosyjsku – rosyjski był pomostem łączącym te sto narodowości, które mieszkały tu wspólnie od wieków. Rosjanie, Ukraińcy, Polacy, Grecy, Bułgarzy, Żydzi, Ormianie. Rosyjski był wspólnym kodem. Ulice miały wciąż nazwy z radzieckich czasów: Lenina, Czerwonoarmiejska, Marksa, Libknechta. Na placu Kateryńskim, który nazywał się już nie pamiętam jak, w miejscu pomnika carycy stało upamiętnienie buntu marynarzy na pancerniku „Kniaź Potiomkin” z 1905 r. Monument zastąpił pomnik Marksa i przetrwał aż do 2007 r.

Na chodnikach jak dawniej stały malownicze beczkowozy z napisem „Kwas”. Napój piło się ze słoików, zwykle własnych, bo brakowało szklanek. Z powodu reform. Port się rozrastał, era wyjazdów do Stambułu po marmurkowe dżinsy nabierała rozpędu, w poczekalni Dworca Morskiego tłoczyli się ludzie z wielkimi torbami w kratkę, czekający na bilety i statki. W powietrzu unosił się dobrze znany zapach marynowanego czosnku, ryb i mydła ziemlanicznoje. Popłynęłam do Sewastopola, przez chwilę był otwarty port wojenny, gdzie przy nabrzeżach stała słynna Flota Czarnomorska. Między Kijowem i Moskwą toczył się spór o nią – z początkiem kwietnia pierwszy prezydent niepodległej Ukrainy Leonid Krawczuk podpisał dekret o jej przejęciu. Kilka dni później taki sam dekret wystawiła Moskwa. Spór się zaostrzył, trwał wiele lat, ale na razie Sewastopol otworzył bramy. Przy nabrzeżach stały zdezelowane okręty atakowane przez rdzę. Zaskakujący widok.

Z siekierą na sierp i młot

Polityka była daleko. Liczyły się pieniądze, handel, kontrabanda. Taka była tradycja. Odessa przez kilka dziesięcioleci była portem, w którym nie pobierano opłat celnych za przewożone towary. To było wprawdzie w XIX w., ale pamięć prosperity przetrwała najwidoczniej w genach. Odessa lubi manifestować apolityczność. Nie jest ani za Kijowem, ani za Moskwą – tłumaczył mi kilka lat później jej mer Eduard Gurwic. Jest odeska, odesycka, jak mówią ludzie o sobie. – Jeśli komunistycznej propagandzie udawało się otumanić społeczeństwo, to u nas było to niemożliwe – opowiadał mer. Marynarze pływali w różne strony, widzieli, że na „zgniłym” Zachodzie żyje się lepiej niż w kwitnącym Sojuzie. Zresztą kiedy mieszka się w mieście budowanym przez Włochów, Francuzów, Niemców, projektowanym przez słynnych architektów, wycyzelowanym, wypieszczonym, gdzie co krok człowiek staje z rozdziawioną gębą z zachwytu i złości, że to wszystko popada w ruinę, to w ogóle patrzy się na świat inaczej.

Pisałam wtedy, że pragmatyczni mieszkańcy nie rzucili się z siekierą na sierp i młot. Bardziej niż o polityce myśleli o pieniądzach. Może dlatego radzą sobie lepiej niż inni, pracują na czarno, handlują na Siódmym Kilometrze, zwanym też Polem Cudów, największym targowisku Europy, gdzie nawet neon reklamowy jest kolosalny – ma 400 m. To młody biznes w natarciu. Knajp przybywa z prędkością światła, w każdej brakuje miejsc, na plażach są tłumy turystów, wieczorem w centrum prawie trzeba się przepychać. Drogie samochody nie znajdują miejsc do parkowania.

To Gurwic postanowił na dobre rozstać się z sowieckim dziedzictwem. Przywracano historyczne nazwy ulic i placów, dawne pomniki wracały na cokoły. Mer zarządził wywiezienie z miasta 147 pomników komunistycznych idoli, 104 przedstawiały wodza rewolucji Lenina. Tylko jeden potężny Lenin oparł się Gurwicowi, górując nad placem Kulikowe Pole. Ten podlegał pod Kijów i Kijów musiał się zgodzić na eksmisję. Tymczasem nie chciał decydować. Premier zostawił decyzję gubernatorowi, a ten wysłał milicję, żeby strzegła Lenina. Tak się w Odessie zaczęła wojna między starym a nowym. Wydawało się, że ostatnia.

Można być patriotą i mówić po rosyjsku

W Odessie były wielkie pieniądze, krzyżowały się interesy bogacących się ukraińskich i rosyjskich oligarchów naftowych, gazowych, metalowych, zbożowych i chemicznych. Tu budowali imperia. Klany rywalizowały zawzięcie i bezpardonowo. Symbolem może być historia rurociągu Odessa–Brody–Płock, którym mogłaby popłynąć ropa z Azerbejdżanu, ale budowy nigdy nie ukończono, bo rura godziła w rosyjskie interesy kontrolującego rynek koncernu Łukoil. Z kolei Odeski Zakład Przyportowy, największa firma branży chemicznej Ukrainy, najpierw została sprzedana rodzimym oligarchom, a następnie im odebrana.

Odessa nie dała się prześcignąć, była największym morskim portem kraju, tutaj przeładowywano miliony ton zboża. Kiedyś była przecież jednym z największych portów Imperium Rosyjskiego. Teraz dołączył przeładunek ropy, paliw i skroplonego gazu, wyrobów metalowych. To już nie czasy Richelieu, dziś to ogromny port, który rozepchnął się łokciami daleko poza miasto. Olbrzymie pieniądze odmieniły krajobraz. Wyrastały drogie knajpy, hotele nie na kieszeń przeciętnego turysty, piękne blondynki szukały klientów przez internet. Na plażach w sezonie życie towarzyskie trwało nieprzerwanie.

Nadal przeważał rosyjski, ale Odessa mocniej czuła się ukraińska. Z Rosją była związana przez energetykę, gaz, ropę naftową. I historię. Zawsze się obawiano, że Moskwa Odessy nie odpuści. A jak się ma rosyjskojęzyczność do ukraińskości? Prof. Igor Kowal z Instytutu Nauk Społecznych odeskiego uniwersytetu tłumaczył mi, że można być ukraińskim patriotą i mówić po rosyjsku. Mieszkańcy Odessy i całego południa dowiedli tego dobitnie. – Ukraiński nie jest wyznacznikiem patriotyzmu, jak chcą ci z Kijowa – mówił prof. Kowal. Jego dorastająca córka i jej rówieśnicy czuli się do szpiku kości Ukraińcami. Żadnych tęsknot proradzieckich w młodym pokoleniu. Ale i żadnego nacjonalizmu. Raczej szli w stronę kosmopolityzmu, przypisanego Odessie od epoki Richelieu. Eduard Gurwic, który znów objął funkcję mera, przystąpił do partii Witalija Kliczki UDAR.

Aneksja Krymu była dla Odessy szokiem, bo to przecież tuż obok. Krym nie był rosyjski, dopóki nie zajęła go Katarzyna, za Chruszczowa stał się ukraiński. Krym był tatarski, wielokulturowy – jak Odessa. Aż do rosyjskiej aneksji i wojny w Donbasie. Przypomniałam sobie słowa prof. Igora Kowala, że południe jest proukraińskie w przeciwieństwie do wschodu, który nie wyzbył się resentymentów. Odessę czekała dramatyczna próba. 2 maja 2014 r. demonstrujących za jednością Ukrainy kibiców piłkarskich z Odessy i Charkowa zaatakowali uzbrojeni i wspierani przez Rosję członkowie Antymajdanu. Wybuchły walki, spłonęło miasteczko namiotowe prorosyjskich przybyszy. A potem siedziba związków zawodowych przy Kulikowym Polu, tam gdzie stał nietykalny Lenin. Budynek został prawdopodobnie podpalony. To były tragiczne chwile. Szukając ucieczki, ludzie skakali z okien na wyższych piętrach lub ginęli w płomieniach i od dymu. Straż pożarna nie miała wiele roboty, dotarła za późno. Wśród 48 ofiar zajść 46 to aktywiści Antymajdanu. 247 osób odniosło rany. Dzień później w mieście demonstrowali separatyści, wznosząc okrzyki na cześć Rosji. Zaatakowano posterunek policji. Miało być jak w Doniecku, ale nie udało się przejąć władzy. Odessa nie chciała do Rosji.

Odessa nie ulegnie Putinowi

W 2016 r. prezydent Petro Poroszenko mianował gubernatorem Odessy i obwodu Micheiła Saakaszwilego, byłego prezydenta Gruzji, swego przyjaciela. Miał się uporać z korupcją, pilnować miasta, które nadal było celem Rosjan. „Stawką jest przyszłość całej Europy – mówił Saakaszwili w rozmowie z „Newsweekiem”. – Odessa ma strategiczne znaczenie dla Ukrainy, ale też niestety dla agresora, czyli Rosji. W planie Putina Odessa odgrywa kluczową rolę pomostu łączącego Krym z Naddniestrzem. Dlatego musimy zrobić wszystko, by wytrwała. Jeśli stracimy ten region, Ukraina znajdzie się w katastrofalnym położeniu. (..) W Odessie decyduje się teraz przyszłość Europy”.

Miał rację. Dziś na Odessę spadają rosyjskie bomby, niszczą miasto, zabijają ludzi. Odessa jest gotowa odeprzeć atak, o plażowaniu można w tym sezonie zapomnieć, plaże są zaminowane. Na ulicach piętrzą się barykady ułożone z worków z piaskiem, słynne pomniki owinięto starannie niczym mumie. Pod miastem ciągną się setki kilometrów katakumb – po wydobyciu wapienia do budowy domów będą schronieniem dla mieszkańców, gdy zajdzie potrzeba, pomogą jak tunele metra w Kijowie. Odessa – matka, jak nazywano to miasto przez dwa stulecia – zapewnia, że nie ulegnie.

Czytaj też: Portret Kijowa. Złote kopuły i klątwa siedziby prezydenta

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną