Negocjacje w sprawie eksportu ukraińskiego zboża, częściowo utajnione, toczyły się od kilku miesięcy. Pośrednikiem między Moskwą i Kijowem były Narody Zjednoczone, a areną rozmów – Stambuł. Turcja jest jedynym krajem w tej części świata, który obie strony konfliktu uznają za relatywnie wiarygodnego gracza, zdolnego zorganizować spotkanie na wysokim szczeblu dyplomatycznym bez ryzyka dla jego uczestników. Mediacje w sprawie blokady zboża zaoferował też papież Franciszek, ale jego inicjatywa nie spotkała się z zainteresowaniem. A czas naglił, bo światu grozi gigantyczny kryzys żywnościowy. Rosyjskie statki przetrzymywały w ukraińskich portach 25 mln ton zboża.
Ukraińskie zboże. Gra o wysoką stawkę
Kreml szybko się zorientował, że kwestię bezpieczeństwa dostaw żywności można rozgrywać propagandowo. Już kilkanaście dni po wybuchu wojny rozpoczęło się więc przerzucanie odpowiedzialnością za kryzys. Ukraina oskarżała Rosję o blokadę portów, przez co zboże nie mogło wypłynąć w świat. Według Rosjan Ukraińcy są sami sobie winni, bo zaminowali wejścia do portów. Ukraina odpowiadała, że zabezpieczała się tak przed desantem na Odessę. Rosja – że bez zachodniej broni wojna dawno by się skończyła, co prawda Ukraina stałaby w płomieniach i przechodziła przymusową rusyfikację, ale przynajmniej mieszkańcy Bliskiego Wschodu i Afryki nie chodziliby głodni.
Szybko stało się jasne, że bez mediatorów do porozumienia nie dojdzie. A stawka robiła się coraz wyższa, bo bez ukraińskiego (zablokowanego w portach) i rosyjskiego (objętego embargiem) zboża głód zaglądał w oczy mieszkańcom co najmniej kilkunastu państw. Rosja i Ukraina odpowiadają za 30 proc. światowej produkcji pszenicy, 20 proc. zasobów kukurydzy i ponad 75 proc. oleju słonecznikowego. Dla 100-milionowego Egiptu (42 proc. pszenicy kupuje z Rosji i Ukrainy), 240-milionowej Indonezji (38 proc.), 206-milionowej Nigerii (40 proc.) czy 164-milionowego Bangladeszu (40 proc.) blokady importu byłyby w najlepszym wypadku wstępem do scenariusza, który właśnie spełnia się na Sri Lance, gdzie kryzys doprowadził do protestów i obalenia władz.
Czytaj też: Brazylia, kraj pogrążony w mroku. Nowa bieda i stary głód
Kluczowa rola Stambułu
Dlatego osiągnięte w piątek porozumienie jest tak ważne dla świata. Dostawy zboża wyruszą w drogę w ciągu trzech–czterech tygodni. Operację będą prowadzić ze Stambułu zespoły rosyjskich i ukraińskich ekspertów, nadzorowane przez tureckich i oenzetowskich mediatorów.
Również przez Stambuł będą przepływać najpewniej wszystkie statki ze zbożem. To był jeden z najbardziej spornych punktów porozumienia. Rosjanie argumentowali, że na statkach zamiast zbóż znajdzie się broń dla ukraińskiej armii. Kijów nie chciał przystać na inspekcję statków, ostatecznie jednak poparł rozwiązanie koncyliacyjne. Jednostki będą, owszem, przeszukiwane, ale tylko w drodze powrotnej i w tureckich portach. Dzięki temu w operacji wezmą udział niezależni inspektorzy z ramienia Turcji i ONZ, co ma zapewnić, że kanału z Odessy i dwóch innych objętych paktem portów Ukraina używać będzie tylko do wysyłki żywności.
Porozumienie podpisali sekretarz generalny ONZ António Guterres, rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu, jego ukraiński odpowiednik Ołeksandr Kubrakow i występujący w roli gospodarza turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan. Ma obowiązywać co najmniej 120 dni – zdaniem Ukraińców tyle powinno wystarczyć do wyeksportowania 25 mln ton.
Co potem? Konkretów brak, a obie strony mają do siebie mocno ograniczone zaufanie. Możliwe, że układ zostanie warunkowo przedłużony lub powstanie inna forma zabezpieczenia ukraińskich eksportów. Niezależnie od drogi morskiej kanał lądowy dla zboża uruchomić chciała Polska, ale szybko się okazało, że nie mamy odpowiedniej infrastruktury. Niezbędny terminal rolno-spożywczy, zlokalizowany w Gdańsku, ruszyłby dopiero za kilka tygodni – a i do tego potrzebne będzie wsparcie Unii, o które zaapelowali już szefowie resortów rolnictwa i infrastruktury Henryk Kowalczyk i Andrzej Adamczyk.
Czytaj też: Miliard ludzi na świecie głoduje. Dlaczego?
Rosja kradnie zboże, niszczy pola
Czas jest ważny nie tylko z powodu ryzyka głodu. Opublikowane niedawno wyniki śledztwa reporterów „Wall Street Journal” pokazały, że Rosjanie kradną zboże z Ukrainy i handlują nim na czarnym rynku. W maju amerykański departament stanu wysłał tajną depeszę do kilkunastu sojuszniczych rządów, informując, że trzy rosyjskie statki, operujące z portu w Sewastopolu na Krymie, mają na pokładzie nielegalnie anektowane zboże.
Nie wiadomo, z kim Rosja nim handluje, najpewniej trafia do partnerów z Azji. Zdecydowana większość krajów w tym regionie odstąpiła od sankcji czy ograniczeń w robieniu interesów z Moskwą. Otwarte są kanały eksportu paliw kopalnych, przestrzeń powietrzna i porty. Niewykluczone więc, że właśnie tam Rosja sprzedaje ukradzione zboża.
Dostawy przez Turcję mają ruszyć w przyszłym tygodniu. Optymistycznie zareagowały rynki, obniżając ceny o kilka–kilkanaście procent. Cel w postaci wyczyszczenia elewatorów z 25 mln ton zboża w cztery miesiące może być jednak trudny do zrealizowania – również z powodów logistycznych. Jak podaje BBC, na początku wojny w czarnomorskich portach znajdowało się 2 tys. jednostek zdolnych do eksportu zboża, teraz jest ich ok. 500. Brakuje też ludzi, bo wielu marynarzy walczy na froncie.
Co więcej, nawet jeśli operacja się powiedzie, groźby globalnego kryzysu nie zażegna, a najwyżej odwlecze w czasie. Tegoroczne problemy z zaopatrzeniem mogą zblednąć przy wyzwaniach przyszłego roku. Wtedy zboża zwyczajnie będzie mniej, bo pola są niszczone przez działania wojenne, a nawet jeśli bomby je omijają, to nie ma komu pracować przy żniwach. Pakt ze Stambułu jest tymczasowym remedium. Idzie głód, trudno będzie go zatrzymać.
Solska: Kłosy i głosy. Czy światu przez wojnę zabraknie zboża?