Premier Viktor Orbán wystąpił w weekend jako gość specjalny letniego uniwersytetu Tusványos, organizowanego w samym sercu Rumunii, w miasteczku Băile Tușnad. Impreza odbywa się od ponad 30 lat i choć nazwa odnosi się do programu akademickiego, jest raczej politycznym, a wręcz partyjnym happeningiem dla młodych ludzi. Wiele mówi formalna nazwa: „uniwersytet wolności”, typowa dla dyskursu populistyczno-narodowego.
Czytaj też: Czwarte zwycięstwo Orbána. Węgry wybrały hańbę
Viktor Orbán, obrońca ludu
Imprezę założyły i finansują organizacje powiązane z Fideszem, nie powinno więc dziwić, że Orbán jest tam regularnym gościem. Przez ostatnie dwa lata z powodu pandemii nie miał okazji tu być. Największy hultaj w Unii Europejskiej wrócił więc na to forum po przerwie – i był to występ głośny na całą Europę. Jak przystało na proroka nowych czasów, za którego Orbán się uważa, nie koncentrował się na błahostkach czy bieżących problemach. Niczym wizjoner o niespotykanej przenikliwości mówił sporo o przeszłości, ale jeszcze więcej o tym, co będzie.
A zapowiadał katastrofę. Stwierdził mianowicie, że niebawem „rdzenni Europejczycy” będą stanowić tylko połowę ludności kontynentu. Należy zwrócić uwagę, że mówił zwłaszcza o miastach, bo to one, znacznie bardziej liberalne, a więc zdominowane przez neomarksizm i multikulturalizm, są narażone na szkodliwy wpływ pozaeuropejskich cywilizacji. Homogeniczna, bardziej konserwatywna wieś obroni się przed najazdem migrantów, a jej mieszkańcy są depozytariuszami tradycyjnych wartości.