To zadziwiające, bo sami Rosjanie byli twórcami teorii „głębokich operacji”. Bardzo szczegółowe postulaty ich prowadzenia pojawiły się w końcu lat 20. w pracach gen. por. Władimira Triandafiłłowa. Słusznie zauważył, że dzięki wsparciu artylerii i czołgów można przełamać obronę przeciwnika, ale jak się to już zrobi, w wyłom należy wprowadzić szybkie zgrupowanie pancerno-zmotoryzowane, z czołgami, piechotą na ciężarówkach, działami polowymi o ciągu motorowym itd. Miały wychodzić na tyły wroga, okrążać go, odcinać od źródeł zaopatrzenia i linii komunikacyjnych, niszczyć dowództwa i sztaby.
Gen. por. Triandaffiłow zginął w katastrofie lotniczej w 1931 r., a wszystkie jego zasługi przypisano marszałkowi Michaiłowi Tuchaczewskiemu, tępemu politrukowi, który nigdy niczego sensownego nie napisał. Skąd więc ten awans? Stalin głupoty Tuchaczewskiego nie zdzierżył, gdy ten uporczywie domagał się wyposażenia wojska w 100 tys. czołgów – liczba wzięta z kosmosu, nie do udźwignięcia nawet przez zmilitaryzowany ZSRR. Tuchaczewskiego zmieliła machina czystek w 1937 r. Został rozstrzelany w ramach usuwania z szeregów Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej ludzi nieposłusznych, niekompetentnych, a także tych, których Stalin nie lubił. Walcząc o władzę, Tuchaczewskiego gloryfikował potem Chruszczow jako rzekomego geniusza zniszczonego przez dyktatora. O Triandaffiłowie zapomniano.
Ale nie o jego teorii. W czasie II wojny światowej Sowieci starali się wcielać jego pomysły w życie, często z dużym powodzeniem. Głębokie pancerne zagony były codziennością frontu wschodniego z lat 1944–45.