Dwie rzeczy zostaną zapamiętane ze szczytu w Samarkandzie. Po pierwsze, zdjęcia grupowe uczestników spotkania Szanghajskiej Organizacji Współpracy i państw z nią związanych. Mają pewien, już zresztą wykorzystany, potencjał do internetowych przeróbek i brakuje na nich Xi Jinpinga oraz Narendry Modiego. Absencja wzięła się stąd, że przywódcy należących do SOW Chin i Indii zrezygnowali z udziału w kolacji przed szczytem.
I rzecz druga: rozmowy Xi z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, które miały dać odczyt temperatury stosunków chińsko-rosyjskich. Najcieplej nie jest, choć eksperci zdani są tu na domysły i czytanie między wierszami, na takiej samej zasadzie jak kiedyś sowietolodzy próbowali zgadywać, co się dzieje na Kremlu.
Krew skapuje na Chiny
Xi i Putin się nie ściskali, podczas rozmów siedzieli niby przy jednym stole, ale daleko i rozdzielał ich kwietnik. Nie chodzi jedynie o pandemiczne wymagania dystansu, w Samarkandzie nie przejmowali się nimi w towarzystwie innych liderów. Ciekawe były oświadczenia wygłaszane przed kamerami, zazwyczaj rytualne i nudne do bólu zębów. Wybrzmiało zdanie Putina o tym, że Chiny mają „pytania i obawy” dotyczące wojny w Ukrainie. Łatwo zauważyć pewną różnicę z tym, co obaj przywódcy ogłaszali zimą w Pekinie, tuż przed inwazją, gdy obiecywali sobie „przyjaźń bez granic”. Także Xi o związkach z Rosją mówił raczej chłodno, w czym eksperci badający naturę stosunków chińsko-rosyjskich słyszą dorozumianą reprymendę.