„Proszę wpisać mnie na listę zagranicznych agentów mojego ukochanego kraju – czytamy w poście zamieszczonym w niedzielę na Instagramie Ałły Pugaczowej. – Solidaryzuję się z moim mężem, (...) prawdziwym i nieprzekupnym patriotą, który życzy ojczyźnie dobrobytu, spokojnego życia, wolności słowa i woła o zaprzestanie zabijania naszych dzieci dla iluzorycznych celów, które czynią z Rosji pariasa i utrudniają życie jej obywatelom”. Oświadczenie wywołało falę komentarzy. Być może pierwszy raz od wielu tygodni żaden Rosjanin nie pozostał obojętny.
Pugaczowa na prezydenta!
Pugaczowa to nie zwykła królowa krajowej sceny muzycznej, lecz „Primadonna”, tak jest w Rosji tytułowana. Status zdobyła jeszcze w czasach radzieckich, a na jej przebojach wyrastały kolejne pokolenia. Jest na topie od ponad 50 lat, sprzedała przeszło 250 mln płyt, a przy hitach „Wsio mogut koroli”, „Milion ałych roz” czy „Arlekino” musiał bawić się nawet Putin.
Kreml nie ma ochoty walczyć z tym kultem. Złośliwi zdążyli zauważyć, że Władimir Władimirowicz jest politykiem epoki Pugaczowej. Absurd sytuacji polega na tym, że gdyby władza zdecydowała się na starcie z diwą, konferansjerzy musieliby za każdym razem zapowiadać: „przed państwem narodowa artystka Rosji i agentka zagraniczna Ałła Pugaczowa!”. A wówczas nawet głubinka (prowincja) bardziej zainteresowałaby się polityką.
Dlatego rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow wydał w poniedziałek oświadczenie, potwierdzając, że Kreml nie skomentuje wpisu Pugaczowej.