Zamach na autobahny
Niemcy zaciskają pasa. Czy Putin wyhamuje auta na niemieckich drogach?
Widmo krąży po Niemczech, widmo ograniczenia prędkości na autostradach. Nie pierwszy zresztą raz. Ale teraz, w obliczu dramatycznych skutków wojny w Ukrainie, ostatnia forteca niemieckiej wolności – prędkość bez ograniczeń – jest realnie zagrożona. Choć w bilansie walki z energetyczną zapaścią kraju jej upadek miałby raczej skromny udział, tym większe jest jego symboliczne znaczenie. Hamulcowym byłby przecież Władimir Putin.
I może się przy tym okazać hamulcowym skutecznym. Przecież ostatnie drastyczne ograniczenie prędkości i niedzielne zakazy ruchu miały miejsce w 1973 r. Zostały wymuszone przez arabskich dostawców ropy, którzy znienacka ogłosili bojkot państw zachodnich, co w konsekwencji zmieniło całą zachodnią politykę energetyczną, kierując ją w stronę Moskwy. Od tego czasu nie brakowało zamachów na autostradowe prędkości, ale ponieważ brak limitu prędkości wpisany jest od lat w tkankę niemieckiej tożsamości, nawet po najbardziej zawziętych debatach, by sytuację tę zmienić, na szerokich niemieckich drogach trudno było dostrzec ślady ostrego hamowania.
To może się właśnie zmienić – skoro mają być zimne kaloryfery, wyłączone latarnie, zamknięte baseny, brak ciepłych, świeżych bułek, napojów gazowanych, piwa z beczek (zaczyna brakować kwasu węglowego) – aż się prosi, twierdzą zwolennicy ograniczeń, aby i niemieccy kierowcy w walce z Putinem zrezygnowali z bicia rekordów prędkości, wolniej jeździli, mniej zużywali benzyny i olejów. I w ten sposób pomogli go w końcu dobić.
Ostatnia enklawa
Czy są do tego aktu poświęcenia gotowi? Według sondażu tygodnika „Der Spiegel” 55 proc. Niemców dla utarcia nosa Putinowi opowiada się za wprowadzeniem limitów prędkości (ograniczonych w czasie oczywiście, inne nie wchodzą w rachubę).