Mobilizacja będzie ciosem w rosyjską prowincję. Dziennikarskie i obywatelskie próby oszacowania, kto i skąd jest wzywany, pokazują, że ciężar powołań nie rozkłada się równomiernie. Armia chce nie tylko przedstawicieli mniejszości narodowych, którzy – zgłaszając się dobrowolnie – w dużej części zasilali szeregi oddziałów bijących się w Ukrainie od lutego. Teraz wojsko wzywa etnicznych Rosjan, także z europejskiej części kraju, przy czym jeśli łowi na prowincji, to nie w stolicach czy głównych miastach, ale w możliwie najmniejszych.
Powód takich ograniczeń łatwo odgadnąć. Ludzie w mniejszych ośrodkach, zwłaszcza po wsiach, zajęci są stawianiem czoła codzienności. Nie ma tam też zbyt wielu działaczy, którzy pomogliby obywatelom upomnieć się o ich prawa albo nagłośnić związane z mobilizacją niesprawiedliwości. Jest nadzieja, że ewentualne protesty będą bardziej rachityczne albo nie będzie ich wcale.
Czytaj też: Cicha branka, czyli jak werbuje Rosja. Nikt się nie pali
Rosyjska wieś bez mężczyzn
Według dziennika „Nowaja Gazieta Jewropa”, dziś mającego tylko internetową odsłonę, stopień mobilizacji w zależności od regionu waha się od 0,3 do ponad 3 proc. mężczyzn między 18. i 50. rokiem życia. Wszystkich ich jest 25 mln, obecna, tzw. częściowa mobilizacja ma dostarczyć 300 tys. osób, ale będzie jeszcze więcej,