Putin na wojnie z Zachodem
Zdesperowany Putin zaostrza kurs. Przed nami nowa faza: wojna nerwów
Konfrontacja kremlowskiego dyktatora z demokratycznym światem gwałtownie się zaostrzyła. Władimir Putin wspina się na kolejne szczeble eskalacji, niepowstrzymywany przez swoje otoczenie, opór społeczny ani – szczerze powiedziawszy – jakikolwiek nacisk z zewnątrz.
W ciągu tygodnia nastąpiła seria zdarzeń, z których każde w normalnych warunkach zostałoby uznane za coś niebywałego i godnego najwyższego zaniepokojenia. Tymczasem w nowych realiach wszystko przyjmowane jest jako dość oczywisty rezultat nie tyle wojny Rosji z Ukrainą, ile wojny Rosji z Zachodem. Na Bałtyku nastąpiły tajemnicze eksplozje niszczące system gazociągów Nord Stream, najważniejszy techniczny i strategiczny symbol powiązań Rosji z Europą. Rosyjscy okupanci ogłosili w tym czasie wynik „Cztery razy TAK” w czterech pseudoreferendach zorganizowanych na zajętych ziemiach wschodniej Ukrainy. Rezultaty sięgające 99 proc. za przyłączeniem do Rosji nie dają żadnych złudzeń, gdzie i kto liczył głosy. Kilka dni później Putin podpisał akt inkorporacji tych regionów do Rosji i przy okazji wygłosił jedno z najbardziej horrendalnych przemówień w ramach swojej antyzachodniej kampanii. Mieszając wątki militarne, polityczne, kulturowe, obyczajowe i religijne, ogłosił, że Rosja jest w stanie wojny ze zdegenerowanym Zachodem. Zwołani pod mury Kremla propagandziści nawoływali, by wojnę tę uznać za świętą, a spędzony nakazami, lecz mimo to wiwatujący tłum szalał nawet wtedy, gdy samemu głównodowodzącemu głos łamał się przy obowiązkowym „Urra!”. Kilka godzin po tych okrzykach Ukraina powiadomiła, że składa pilny wniosek o członkostwo w NATO.
Przez bezprawne i sfałszowane referenda Putin usiłował przesunąć ciężar rozgrywki z pola walki na politykę. Grożąc i strasząc Zachód użyciem broni jądrowej, jednocześnie zasygnalizował, że jest gotów na rozmowy, których celem miałoby być zaakceptowanie bezprawnego przesuwania granic.