Czy gróźb Putina należy się bać? Rosja gra w cykora, ale nie jest w tej grze najlepsza
Przez ostatnie dwie dekady Władimir Putin górą był zawsze wtedy, gdy świat postrzegał go przez pryzmat klisz i obrazów wykreowanych przez Kreml. Ze względu na wizerunek bezwzględnego kagiebisty wszystkie jego groźby traktowane są poważnie. Ma też opinię kalkulującego na zimno byłego oficera wywiadu, stąd przekonanie, że nie popełnia błędów i nie ulega emocjom. Wreszcie dyktator z natury musi być twardzielem. Dopiero wojna w Ukrainie obnażyła prawdziwe oblicze Rosji. Szantaż jądrowy ma wyjątkową siłę psychologicznego rażenia, prawda jest jednak taka, że w dylemacie cykora to Rosjanie zwykle „mrugają” pierwsi.
Rozmawiamy czy walczymy?
Przekonali się o tym już Amerykanie w Syrii w czerwcu 2017 r. Konflikt był w ostrej fazie. Na południu koalicja wspierana przez USA prowadziła operację „Inherent Resolve”. Nieco wcześniej syryjska armia użyła broni chemicznej, na co siły opozycyjne odpowiedziały uderzeniami lotniczymi i ostrzałem rakietowym. Rosjanie atakowali z powietrza na wspierane przez USA grupy rebeliantów. Moskwa zagroziła nawet, że zawiesi gorącą linię, czyli mechanizm deeskalacyjny między USA a rosyjskim sztabem na miejscu. Krótko mówiąc, było o włos od konfrontacji.
Kierujący operacją „Inherent Resolve” gen. Stephen J. Townsend otrzymał od dowódcy sił rosyjskich w Syrii gen. Władimira Zarudnickiego żądanie, aby siły koalicyjne wycofały się z południowej części kraju w ciągu dwóch godzin, w przeciwnym razie zostaną ostrzelane.