W środę tuż przed godz. 19 premier Francji Élisabeth Borne zapowiedziała, że rząd skorzysta z konstytucyjnego przywileju i przyjmie pierwszą część ustawy budżetowej – poświęconą przychodom – z pominięciem parlamentu. Tryb opisany w art. 49.3 konstytucji przypomina dekret – deklaracja rządu o użyciu procedury zawiesza debatę. Może to zatrzymać jedynie przegłosowanie przez Assemblée Nationale wotum nieufności.
Francja w ogniu strajków
I rzeczywiście, niecały kwadrans po zapowiedzi Borne lewicowa koalicja NUPES (skupiająca zielonych, socjalistów, lewicę z La France Insoumise Jean-Luca Mélenchona i komunistów) złożyła taki wniosek. Podobny zapowiedziało Zrzeszenie Narodowe (Rassemblement National), partia Marine Le Pen, przy czym turbokonserwatyści kategorycznie wykluczyli głosowanie za wnioskiem lewicy. To twardy orzech do zgryzienia dla Mélenchona i jego sojuszników, ponieważ opozycja bez nacjonalistów nie będzie w stanie obalić rządu, który jest mniejszościowy, ale wciąż ma najwięcej deputowanych w parlamencie. Z drugiej strony głosowanie za wnioskiem przedłożonym przez RN będzie oznaczało złamanie zasady, by nie współpracować z „faszystami”, którą lewica forsowała w kampanii.
Tymczasem Francja znów stoi w ogniu strajków, a niedzielny marsz przeciwko drożyźnie zorganizowany przez Mélenchona miał sporą frekwencję – od 100 tys. (jak podaje policja) do 300 tys. (organizatorzy) uczestników w całym kraju, z czego 140 tys. (lub 30 tys., zależy, kto liczył) w samym Paryżu. Kolejne protesty – zarówno z sektora publicznego, jak i prywatnego – dokładają się do chaosu wywołanego przez uporczywą odmowę pracy w rafineriach. Francja sięga po rezerwy paliwowe, a i tak nie jest pewne, czy uda się zniwelować problemy z niedoborem benzyny na rynku. Kłopoty z zaopatrzeniem ma dziś 21,9 proc. wszystkich stacji w kraju.
Galopada cen, inflacja, superdywidenda
Pracownicy rafinerii strajkują, ponieważ przy rekordowych zyskach koncerny takie jak Total wolą wypłacać rekordowo wysoką dywidendę dla akcjonariuszy, niż podnieść pensje. Inflacja jest we Francji niższa niż w Polsce, a nawet wciąż najniższa w strefie euro (5,6 proc. we wrześniu wobec średniej dla eurozony wynoszącej 10 proc.), ale i tak w tym przeregulowanym kraju daje się mocno we znaki domowym budżetom. Podwyżki akcyzy paliwowej, na tle których wybuchły protesty żółtych kamizelek, były de facto mniej dotkliwe niż dzisiejsza galopada cen.
Projekt ustawy budżetowej przygotowany przez rząd przewidywał pewne korekty i blokadę zwyżek cen energii na poziomie 15 proc., ale w ogólnym kształcie nie dawał wielkich nadziei na przerzucenie ciężaru wychodzenia z kryzysu z ramion zwykłych ludzi na milionerów i korporacje. Przeciwnie, minister gospodarki i finansów Bruno Le Maire uznał, że zaproponowana przez centrową opozycję poprawka o opodatkowaniu tzw. superdywidendy (np. takiej, jaką akcjonariuszom wypłacił Total) jest „niesprawiedliwa”, bo nie będzie miała zastosowania do zysków z akcji firm zagranicznych.
Macroniści mają kłopoty
Dzięki gambitowi Rassemblement National z drugim wnioskiem rząd Élisabeth Borne prawdopodobnie przetrwa głosowanie nad wotum nieufności, ale nie będzie to ostatnie wyzwanie dla macronistów. Praktycznie każda kolejna część ustawy budżetowej (ma być ich jeszcze kilka) oraz przygotowywany projekt ustawy o zabezpieczeniu społecznym (tymczasowo zastępujący planowaną od początku prezydentury Macrona reformę emerytalną) będzie według deklaracji władz wprowadzany na podstawie art. 49.3. Od 2008 r. francuska konstytucja ogranicza stosowanie tego trybu do jednego projektu na każde posiedzenie parlamentu, by uniemożliwić rządzenie dekretami. W najbliższych tygodniach wnioski o wotum nieufności będą się więc sypać jak z rękawa.
W kontekście rosnących niepokojów społecznych, niedoborów paliw i narosłej polaryzacji politycznej może się w końcu zdarzyć, że któryś z tych wniosków przekona do głosowania wszystkich deputowanych opozycji. A może nawet drgnie ręka niektórym posłom stronnictwa Renaissance (tak nazywa się dziś koalicja ugrupowań popierających Macrona). Jasno widać bowiem już nie kryzys, a całkowite wyczerpanie pewnego typu umowy społecznej między obywatelami a rządzącymi. Być może Francja, kraj wielkiej rewolucji, znowu stanie na barykadach. Pytanie tylko, w imię jakiego politycznego projektu.