Świat

Wyszkoleni, zabójczo skuteczni. Rosja werbuje afgańskich komandosów

Afgańskie siły specjalne, 31 marca 2022 r. Afgańskie siły specjalne, 31 marca 2022 r. Sayed Mominzadah / Xinhua News Agency / Forum
Spędzili kilka lat pod okiem amerykańskich i brytyjskich służb specjalnych. Wytrenowanie jednego z nich kosztowało 300 tys. dol. Potem talibowie wydali na nich wyrok śmierci. Dziś Kreml chce ich wciągnąć na front w Ukrainie.

Według różnych szacunków chodzi o 20–30 tys. ludzi. Przez lata byli oczkiem w głowie zachodnich sił stacjonujących w Afganistanie. Mieli stanowić elitarną jednostkę, wzmacniającą zwykłą armię w starciach z talibami, a przede wszystkim realizującą cele poza zasięgiem regularnych oddziałów. Szkolili ich Amerykanie z Navy SEALS i Brytyjczycy z SAS. Nie tylko w Azji Środkowej – wielu z nich doskonaliło umiejętności w bazach USA rozsianych w innych krajach, a dowódcy wyjeżdżali na staże do Ameryki i Wielkiej Brytanii. Wyszkolenie jednego członka tej jednostki kosztowało ok. 300 tys. dol., wliczając sprzęt, know-how i czas poświęcony im przez instruktorów. Zachód szykował ich do roli cichych, zabójczo skutecznych stróżów porządku – po wyjściu sojuszniczych armii z Afganistanu to oni mieli stanowić ostatnią linię oporu w walce z islamskimi radykałami.

Afgańczycy i najemnicy

To się ostatecznie nie udało; afgańscy komandosi nie mieli szans własnymi rękami obronić kraju przed talibami. Nawet najlepiej wyszkoleni i wyposażeni w amerykański sprzęt – bez wsparcia regularnej armii mogli stanowić najwyżej partyzantkę przeprowadzającą ataki dywersyjne. Nie do tego zostali powołani. W dodatku reżim doskonale o nich wiedział, a po kapitulacji wojska w sierpniu ubiegłego roku zyskał dostęp do ich wrażliwych danych: nazwisk, miejsc zamieszkania, informacji o krewnych. Talibowie polowali na nich w całym kraju jak na zwierzęta. Większości udało się uciec do Iranu, gdzie od ponad roku żyją w kompletnym zawieszeniu, bez pieniędzy, pracy, perspektyw. I w poczuciu zdrady – przez Amerykanów i przez własne wojsko.

Trudno się dziwić, że na cel wzięli ich Rosjanie. Próbują ich rekrutować do Grupy Wagnera, najemnych oddziałów prowadzonych przez Jewgienija Prigożina, bliskiego Putinowi oligarchę. Wagnerowcy stanowią ważne – i coraz bardziej umiędzynarodowione – uzupełnienie rosyjskiej armii, stacjonują w co najmniej 28 krajach, głównie w Afryce Subsaharyjskiej i na Bliskim Wschodzie. Kreml oficjalnie się od nich odcina, Putin nigdy nie przyznał, że grupa realizuje rosyjskie interesy strategiczne na terytoriach innych suwerennych państw, jednak maski – jeśli istniały – spadły po inwazji na Ukrainę. Świat doskonale już wie, kim są wagnerowcy. Nie brak również dowodów na to, że gdzie się pojawią, łamią prawa człowieka i konwencje międzynarodowe. O ich atakach rabunkowych, gwałtach, mordach na ludności cywilnej w Afryce pisały już szeroko media zagraniczne, w tym – w bardzo obszernych reportażach – „Washington Post” i „Wall Street Journal”.

Czytaj też: Afganistan – zmora imperiów

Grupa Wagnera łowi w Iranie

Problem w tym, że końca wojny nie widać, a chętnych do bitki brak – nawet w szeregach Wagnera, gdzie można zarobić więcej niż w regularnej rosyjskiej armii. Kilka tygodni temu w internecie zaroiło się od filmików, na których sam Prigożin próbuje namawiać do walki więźniów w jednym z syberyjskich zakładów karnych. Rosjanie się nie palą, więc Kreml szuka poza granicami kraju. Między innymi w afgańskiej diasporze w Iranie.

Przed takim scenariuszem przestrzegali amerykańscy żołnierze, którzy służyli w Afganistanie. Jak twierdzi cytowany przez „The Guardian” Michael Mulroy, były oficer CIA stacjonujący w Afganistanie, Amerykanie są sami sobie winni. Komandosów należało ewakuować w pierwszej kolejności, bo każdy wiedział, że pod butem talibów czeka ich natychmiastowa egzekucja. Tak się nie stało, wielu z nich zostało bez środków do życia. I chociażby z tego względu oferta wagnerowców jest dzisiaj dla nich tak kusząca.

O akcji rekrutacyjnej wśród afgańskich komandosów napisał w ubiegłym tygodniu magazyn „Foreign Policy”. Australijska dziennikarka Lynne O’Donnell, która w Afganistanie pracowała przez wiele lat, szefując m.in. biurom agencji AP i AFP, dotarła do żołnierzy, którzy otrzymali propozycję wyjazdu na ukraiński front. Rosjanie kuszą ich głównie przez WhatsAppa – według informacji O’Donnell dotarli do ok. 400 komandosów.

Każdy, kto zdecyduje się polecieć na front, otrzyma miesięczne wynagrodzenie w wysokości 1500 dol. Rosjanie obiecują też, że tym, którzy zechcą wrócić do Iranu i osiedlić się tu na stałe, załatwią prawo do rezydentury. Innym żołnierzom zaoferowano rosyjskie wizy i ewakuację krewnych, którzy pozostali w Afganistanie. Ofercie towarzyszy podprogowy przekaz o zdradzie i porzuceniu przez Amerykanów. W wiadomościach na WhatsAppie nie brak rosyjskiej propagandy, zmanipulowanych doniesień z frontu i przypominania, że to okazja do zemsty na tych, którzy zostawili komandosów na łasce talibów.

Czytaj też: Żyjemy w najgroźniejszym czasie od ostatniej wojny światowej

Co to znaczy dla Ukrainy?

Zdaniem O’Donnell Afgańczycy rozważają tę ofertę na poważnie. Rosyjskie ministerstwo obrony sprawy nie komentuje. Zrobił to natomiast sam Prigożin, który pomysł rekrutowania afgańskich specjalsów nazwał „szalonym nonsensem”. Milczą służby Pentagonu, choć nieoficjalnie amerykańscy dyplomaci przyznają, że o działaniach Rosjan wiedzą od jakiegoś czasu. Namierzyli nawet ich pośrednika – jednego z byłych afgańskich oficerów wysokiego szczebla, który mieszka dzisiaj w Rosji, mówi po rosyjsku i pomaga wagnerowcom namierzyć ewentualnych chętnych.

Wiadomości, do których dotarła O’Donnell, tworzą obraz doskonale wyszkolonej, ale coraz bardziej zdesperowanej grupy ludzi, która stoi między młotem a kowadłem. Wielu waha się, nie chce walczyć przeciw sojusznikom Stanów Zjednoczonych. Z drugiej strony powrotu do dawnego życia dla nich nie ma – w Afganistanie czeka ich egzekucja. Według informacji Human Rights Watch już ponad stu członków różnych formacji afgańskiego wojska zostało zamordowanych przez talibów, wielu z nich wcześniej poddano brutalnym torturom.

Jaki miałoby to wpływ na sytuację na froncie? Sami Amerykanie w rozmowach z „Guardianem” i „Foreign Policy” przyznają, że komandosi stanowiliby spore wzmocnienie dla Rosjan. „Nie chciałbym ich zobaczyć na żadnym polu walki, a już na pewno nie przeciw Ukraińcom” – mówi Michael Mulroy. Trudno przecenić ich specjalistyczne wyszkolenie, znajomość zachodnich taktyk i sprzętu. Mogliby skutecznie walczyć za linią wroga, prowadząc strategicznie ważne ataki np. na infrastrukturę.

Z odkrycia rosyjskiej akcji rekrutacyjnej wśród Afgańczyków płynie poza wszystkim ważna lekcja – w zglobalizowanej rzeczywistości niemal wszystkie konflikty mają na siebie wpływ: pośredni, bezpośredni, czasem odwleczony w czasie. Nie wolno o kolejnych operacjach wojskowych – ale też przewrotach, niepokojach społecznych i migracjach – myśleć już w sposób jednostkowy. Ich konsekwencje mogą się objawić w najmniej spodziewanym miejscu i momencie. Tak jak dzieje się to teraz wśród afgańskich uchodźców w Iranie.

Czytaj też: Najemnicy Kremla sieją postrach na świecie

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną