Na szczęście natarcie to nie przynosi większych rezultatów, bo – tak jak pozostałe rosyjskie ataki – polega na rzucaniu ludzkich falang wspartych czołgami i bojowymi wozami piechoty, które nie zawsze z piechotą współdziałają. W dodatku artyleria nie wspiera nacierających. Nie, żeby nie strzelała, tłucze jak głupia. Ale żeby kierować misje ogniowe na wykryte cele, tak by torować atakującym drogę poprzez celną eliminację ukraińskich pozycji, na które mogą nadziać się nacierający, to już nie za bardzo. Nie widać synchronizacji.
Na Twitterze opublikowano filmik nakręcony przez drona ukraińskiej 95. Brygady Powietrzno-Szturmowej walczącej na odcinku między Kreminną a Swiatowem. Dwa rosyjskie czołgi T-80BW przemieszczają się powoli drogą wzdłuż lasu, wieże obracają się, załogi uważnie obserwują teren. Nagle, kiedy czołgi już przejechały, z lasu wyskakuje ukraiński żołnierz i strzela z odległości niecałych 100 m w tył czołgu z granatnika przeciwpancernego. Maszyna zapala się i efektownie wybucha. Drugi czołg zatrzymuje się, odwraca wieżę do tyłu, ale żołnierza już nie ma. I znów można zapytać rosyjskich czołgistów: a gdzie, do cholery, macie swoją piechotę do osłony? Przecież gdyby obok was kroczyli piechurzy, nikt by się z lasu nie wychylił.
Jest jeszcze bardziej kuriozalny przykład. W tym wypadku zacytujemy pełny wpis rosyjskiego żołnierza z Telegramu, bo tekst jest po prostu pierwszej klasy (datowany na 4 listopada): „Dziś wieczorem rotacja, która wracała do bazy [zmiana na pozycjach obronnych – przyp. autorów], wpadła do rowu wykopanego w poprzek drogi przez wojskowych podwykonawców. Szef służby inżynieryjnej zrujnował wszystkie drogi dojazdowe.