272. dzień wojny. Rosyjski walec ruszy dalej. Czy Polsce grozi wojna i jak ma się do niej przygotować?
Wciąż mówi się dużo o wybuchach w Zaporoskiej Elektrowni Atomowej (ZAES), podkreślając zwykle, że pociski artyleryjskie raczej nie zniszczą budynków mieszczących reaktory, które w odróżnieniu od czarnobylskich zbudowano z pełnym poszanowaniem standardów bezpieczeństwa znanych z Zachodu. Są więc dużo bardziej odporne i wytrzymałe. Pociski stwarzają natomiast zagrożenie dla magazynów zużytego paliwa jądrowego, w które mogą trafić, a w konsekwencji rozrzucić materiały rozszczepialne, narażając najbliższą okolicę. Co ciekawe, także wojska rosyjskie, które tam stacjonują, ale tym akurat Rosjanie w ogóle się nie przejmują. Ich żołnierze codziennie giną hurtowo w ponawianych w tych samych miejscach szturmach i zostało to bezrefleksyjnie wpisane w koszty, jakby nic wielkiego się nie działo.
Czytaj także: Czym grozi zniszczenie elektrowni atomowej w Ukrainie?
Rosyjscy blogerzy militarni, a ci – jak wiadomo – nie piszą wiele od siebie, lecz są przedłużeniem rosyjskiej machiny propagandowej, złożyli ciekawą propozycję. Pokazuje ona pokrętną rosyjską logikę, która nam może wydać się całkowicie niezrozumiała. Otóż wspomniani blogerzy alarmują, co się może wydarzyć i jakie straszne konsekwencje mogą nieść z sobą zniszczenia w ZAES, i właśnie w związku z tym apelują, by wszystkie ukraińskie elektrownie atomowe oddać pod rosyjski zarząd. Wsparł ich w tym nawet dyrektor generalny Rosatomu Aleksiej Lichaczow, który takie żądania jak najbardziej popiera. Cały dowcip polega na tym, że ZAES jest jedną z czterech czynnych ukraińskich elektrowni atomowych, a jedyną pozostającą pod rosyjską okupacją, i właśnie w niej – w przeciwieństwie do pozostających pod zarządem ukraińskim – są duże problemy.