Świat

Pociski lecą na głowy przez całą dobę. Tak się teraz żyje w Chersoniu

Zniszczona marszrutka, czyli prywatny busik Zniszczona marszrutka, czyli prywatny busik Mariusz Kowalczyk / Arch. pryw.
Mieszkańcy Chersonia na południu Ukrainy przeżyli brutalną rosyjską okupację. Po wyzwoleniu cały czas są ostrzeliwani. Jedni uciekają, inni starają się żyć w mieście, w którym komunikacja działa do godz. 16, sklepy są zamknięte i obowiązuje prohibicja.

Za Mikołajowem pociąg do Chersonia zatrzymuje się już tylko na stacji Kulbakino. Stoi kilka minut, w sam raz, żeby wyskoczyć na szybkiego papierosa. – Stać! Nikt nie wysiada. Tu już może być niebezpiecznie – prowadnica, czyli kierowniczka wagonu sypialnego, stanowczo zatrzymała kilku palaczy. Trochę przesadza, bo w Kulbakino od kilku tygodni jest w miarę bezpiecznie, ale jej argument podziałał.

Kursowanie pociągu relacji Kijów–Chersoń przywrócono 18 listopada, zaledwie tydzień po wycofaniu się Rosjan. Skład był żegnany w stolicy i witany z pompą w Chersoniu.

Czytaj też: Kiedy mina robi „bum”. Rosjanie zostawiają groźne pułapki

Ostrzał w dzień i w nocy

Gdy jechałem tym pociągiem trzy tygodnie później, większość podróżnych wysiadła w Mikołajowie. Do Chersonia stamtąd jest niecałe 100 km. Im bliżej, tym widoki za oknem coraz bardziej przypominają o toczących się tu niedawno walkach. Przy torach wciąż straszą okopy, a obok głębokie jamy, w których były stanowiska artyleryjskie. Dookoła mnóstwo śmieci zostawianych przez żołnierzy.

Przyjeżdżając do Chersonia bez rosyjskiej wizy, naruszyłem prawo. Kreml zdążył przeprowadzić pod koniec września pseudoreferendum i ogłosił, że 87 proc. mieszkańców regionu marzy o tym, żeby u nich była Rosja. Władimir Putin wkrótce stwierdził, że wielkodusznie spełnia prośbę ludzi z południa i wschodu kraju i przyłącza ich do Rosji. Na niektórych ulicach Chersonia wciąż wiszą resztki plakatów, na których napisano, że „Rosja jest tu na zawsze”.

Reklama