Atak na Kapitol miał być uwieńczeniem wielorakich prób nielegalnego pozostania Donalda Trumpa na urzędzie mimo przegranych wyborów. Komisja, złożona w większości z Demokratów, postawiła mu cztery zarzuty karne: • podżegania do insurekcji, • spisku w celu oszukania państwa, • okłamywania władz i • utrudniania śledztwa w tych sprawach. Konkluzje komisji, która kończy swoją pracę i w środę ma ogłosić szczegółowy raport na temat swych ustaleń, nie są prawnie wiążące, a więc mają znaczenie głównie symboliczne. Polityczną wagę tej symboliki trudno jednak przecenić – po raz pierwszy w historii byłego prezydenta USA oskarża się o przestępstwa, w dodatku tak poważne.
Czytaj też: Nowe zarzuty dla Trumpa. Skończy jak Al Capone?
Trumpa obciążali jego byli ludzie
Ustalenia komisji ds. wydarzeń 6 stycznia są owocem wielomiesięcznych dochodzeń, w czasie których przejrzano tysiące stron dokumentów i przesłuchano kilkudziesięciu świadków. W przeważającej większości byli to wyżsi urzędnicy republikańskiej administracji Trumpa, w tym jego prawnicy z Białego Domu oraz agenci jego ochrony z Secret Service. Niemal wszyscy potwierdzili, że nawoływał fanów do ataku na siedzibę Kongresu, aby nie dopuścić do zatwierdzenia jego wyborczej porażki z Joe Bidenem.
Prezydent nie reagował na apele, aby wezwać napastników do wycofania się, a wcześniej naciskał na republikańskie władze w stanach, gdzie wygrał Biden, do sfałszowania wyników głosowania.