Świat

Atak na Gierasimowa. Rzecz o ważnym rosyjskim generale, który zginął, ale ożył

Gen. Walery Gierasimow z Władimirem Putinem. Moskwa, 21 grudnia 2022 r. Gen. Walery Gierasimow z Władimirem Putinem. Moskwa, 21 grudnia 2022 r. Sputnik / Reuters / Forum
Celne strzały w generałów, zatopienie krążownika „Moskwa” daleko od wybrzeża, ostrzały magazynów i dowództw, niedawne ataki na lotnisko Engels-1, gdzie stacjonują bombowce strategiczne Tu-95... To nie mogą być przypadki, uważają Rosjanie.

Rosjanie stracili na wojnie prawdopodobnie aż ośmiu generałów. Nekrologi czterech z nich wydrukowała rosyjska prasa lokalna, więc można ich śmierć w „glorii” ukraińskiego błota uznać za pewną. Śmierć pozostałych czterech zaświadczona została albo przez ukraińskich oficerów, albo media.

Czytaj też: To są ci najlepsi rosyjscy dowódcy?

Skąd te śmierci generałów

Spora liczba jak na stosunkowo krótką kampanię – wszyscy zginęli w ciągu trzech miesięcy, między 24 lutego a początkiem czerwca. Do tej ósemki dodawano rosnącą liczbę dziesiątek pułkowników, ginących w ostrzałach, od kul snajperów albo wręcz zabijanych przez „przyjacielski ogień” rosyjskiej artylerii, strzelającej namiętnie i gdzie popadnie.

Doniesienia o ich śmierci wywoływały sporą sensację. Opinia publiczna przed 24 lutego przyzwyczajona była do wojen interwencyjnych ostatnich dekad, w których generałowie i pułkownicy unikali marnego losu sierżantów i szeregowych. Pierwszy od czasów wojny w Wietnamie poległy amerykański oficer flagowy gen. Harold Greene zginął od kul afgańskiego żołnierza – zdrajcy w sojuszniczej bazie – podczas inspekcji szkolących się Afgańczyków.

Śmierć rosyjskich generałów w Ukrainie była spowodowana ogólnym bałaganem pierwszych miesięcy inwazji, którego niższe szarże oficerskie nie były w stanie opanować. Wrogie oddziały próbowały gnać na oślep, bez rozpoznania terenu i na wyścigi o to, który pierwszy dowódca zamelduje zdobycie lotniska albo ważnego węzła drogowego. Przy braku świadomości sytuacyjnej generałowie wychodzili na pierwszą linię, jeździli w pierwszym transporterze opancerzonym, a informacje na ten temat żołnierze podawali sobie nieszyfrowanymi telefonami, wtedy jeszcze wpiętymi w ukraińską sieć komórkową. Ukraińcy słuchali i strzelali, najczęściej celnie.

Czytaj też: Rosyjscy dowódcy marnej jakości i ich umiłowanie tytułów

Atak na Gierasimowa

Uważni obserwatorzy sytuacji w Ukrainie 30 kwietnia odnotowali spośród wielu strat śmierć gen. Andrieja Simonowa w zajętym miesiąc wcześniej Iziumie, ważnym węźle kolejowym na granicy Donbasu. Liczne świadectwa mówiły o potężnym ostrzale ukraińskimi gradami dowództwa okupantów w zajętej przez nich szkole nr 12.

A kilka dni później w mediach społecznościowych gruchnęła informacja, że w tym ataku mógł zginąć albo został ranny inny generał. I to nie byle kto: sam szef sztabu rosyjskiej armii gen. Walery Gierasimow. Rosjanie dementowali, a kilka dni później Gierasimow pokazał się publicznie, żywy, choć z twarzą martwą, jak zwykle w jego przypadku pozbawioną uczuć. Prasa amerykańska niemniej donosiła o zabitych 200 Rosjanach i Gierasimowie, który w porę umknął spod ostrzału gradów. A Izium wizytował, by ratować więdnącą ofensywę.

Po tym incydencie do końca maja zginęło jeszcze dwóch generałów: Botaszew, pracujący prawdopodobnie dla najemników Wagnera, i Kutuzow, dowódca 1. korpusu armijnego złożonego z donieckich separatystów. I jeszcze z tuzin pułkowników. Po czym od czerwca cisza, generałowie przestali ginąć. Rosjanie albo lepiej konspirowali ich podróże, albo uznali, że pole bitwy to nie miejsce dla generała, który powinien siedzieć w bunkrze i wydawać rozkazy, a nie gnać na oślep w natarciu.

Czytaj też: Rosyjski Goliat i ukraiński Dawid jednoręki

Kto za tym stoi?

Celne strzały w generałów, zatopienie krążownika „Moskwa” daleko od wybrzeża, ostrzały magazynów i dowództw rakietami HIMARS, niedawne ataki na lotnisko Engels-1, gdzie stacjonują bombowce strategiczne Tu-95... To nie mogą być przypadki, uważają Rosjanie. Ukraińcy musieliby mieć rozpoznanie satelitarne, pozwalające na naprowadzanie rakiet i pocisków artyleryjskich. Oczywiście go nie mają, więc Rosjanie winą obciążają Amerykanów, rzekomo dostarczających Ukraińcom dane wywiadowcze o położeniu tych cennych celów.

Rosyjskie ministerstwo obrony twierdzi np., że to Amerykanie wyremontowali Ukraińcom poradzieckie drony Tu-141 Striż, kiedyś służące za cele powietrzne, a obecnie przerobione na rakiety manewrujące, które następnie uderzyły w odległe o 500 km od Ukrainy lotnisko Engels-1. Eksperci wojskowi twierdzą, że „Moskwę” zatopiły amerykańskie rakiety Harpoon, a nie ukraińskie neptuny. W mediach rosyjskich pokazują amerykańskich ochotników walczących dla Ukrainy, twierdząc, że to CIA namierza oficerów.

Działa tu jakiś psychologiczny mechanizm przeniesienia, niepozwalający Rosjanom przyznać, że pogardzani Ukraińcy zdolni są do kreatywności w zadawaniu ich „imperium” bólu i upokorzenia. Obwinianie Amerykanów zgodne jest z oficjalną linią Kremla, że wojna w Ukrainie toczy się w istocie przeciwko zachodnim imperialistom.

Czytaj też: Lecą pociski z Ukrainy. Gdzie się podziała obrona powietrzna Rosji?

Amerykanie: to nie my!

Od początku wojny prezydent Joe Biden zaprzecza, jakoby żołnierze USA albo NATO mieli wejść do wojny w Ukrainie. Sprzęt i pieniądze – owszem, Waszyngton z sojusznikami wysyłają amunicję i uzbrojenie coraz szczodrzej.

Jednak przy każdej partii amunicji o coraz większych zasięgach (USA rozważają już amunicję do HIMARS-ów strzelającą nawet do 150 km) Amerykanie zapewniają, że nie będzie ona używana przeciwko terytorium Rosji. Cele w okupowanym Krymie albo Donbasie są jak najbardziej właściwe, ale użycie ich przeciwko np. Biełgorodowi, leżącemu ok. 50 km od granicy, jest wykluczone. Choć sprawiedliwie mówiąc, należałoby dać Rosjanom odczuć na swoim zapleczu to, czego codziennie doświadczają mieszkańcy Kijowa, Charkowa czy Chersonia, ostrzeliwani rosyjskimi rakietami.

Jednak nie odczują, bo najwyraźniej Ukraińcy zdają sobie sprawę z nieprzekraczalnych obwarowań amerykańskiej pomocy wojskowej. Logika Waszyngtonu jest prosta: przeniesienie wojny na teren Rosji przy pomocy amerykańskiego sprzętu może zostać uznane za eskalację i wejście Ameryki do wojny, ze wszystkimi konsekwencjami globalnymi, wojny atomowej nie wykluczając.

Czytaj też: Amerykańskie rakiety mają trafić do Ukrainy. To dużo zmieni

CIA macha do FSB

Amerykanie natomiast najwyraźniej obawiają się, że Rosjanie nie uwierzą w ich oficjalne zapewnienia o trzymaniu się z dala od terytorium Rosji, i puszczają przecieki o samoograniczaniu. Po śmierci Darii, córki faszyzującego filozofa Aleksandra Dugina, która wyleciała w powietrze w Moskwie zamiast swojego ojca, „New York Times” opublikował zadziwiający artykuł o tym, że wywiad amerykański nie wiedział o planach jej zabójstwa i że była to robota ukraińskich szpiegów. W „The Atlantic” opisano, jak zatonął krążownik „Moskwa”, którego lokalizację Ukraińcy zdobyli sami, a Amerykanie tylko ogólnie potwierdzali jego pobyt w pobliżu Odessy.

A ostatnio ponownie „New York Times” opisał starania amerykańskich władz, by nie dopuścić do śmierci gen. Walerego Gierasimowa na przełomie kwietnia i maja. Amerykanie wiedzieli, że odwiedza Izium, ale nie tylko nie podali Ukraińcom miejsca jego pobytu, ale wręcz nalegali, by powstrzymali się przed ostrzałem gradów: „Hej, tego już za wiele! Nie róbcie tego”. Ukraińcy sami mieli się dowiedzieć o pobycie Gierasimowa wcześniej i podjęli decyzję, by go ostrzelać. Gierasimow zdążył jednak umknąć.

Takie przecieki i sygnały oczywiście nie zmieniają nastawienia Putina, który wojnę przedstawia jako starcie rosyjskiego Dobra z amerykańskim Złem i nie dba o rozróżnienie, gdzie spadają amerykańskie rakiety. Przypominają jednak innym aktorom tego krwawego teatru, że Ameryka trzyma się fizycznie od wojny z daleka. Nawet jeśli angażuje się weń finansowo i coraz szczodrzej przekazywanym uzbrojeniem. A wsparcie w lokalizowaniu rosyjskich celów, w tym miejsc pobytu ważnych generałów, też pewnie się odbywa. Jednak o tajemnicach takiej współpracy Amerykanów z Ukrainą dowiemy się więcej za kilka lat, może dekad, po wygranej przez nią (nich?) wojnie.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną