Rosyjskiej ofensywy lekceważyć nie można, co zresztą widać też po tempie przekazywania zachodniego uzbrojenia w ręce Ukraińców. Tak się bowiem składa, że w przeciwieństwie do uzbrojenia produkcji sowieckiej czy już rosyjskiej, to zachodnie działa jakoś lepiej. Jeśli oczywiście jest sprawne, bo z pełną niezawodnością bywa różnie, choć najczęściej wystarczy wymienić określony blok elektroniki i wszystko wraca do normy. Są też takie typy, jak np. niemieckie panzerhaubitze 2000, które – choć dobre i łatwe w obsłudze – nie były obliczone na taką intensywność użycia, jakiej wymaga wojna za naszą wschodnią granicą. Zdarzają się uszkodzenia mechaniczne i działa muszą przejść poważniejsze naprawy na miejscu lub w bardziej wyspecjalizowanych zakładach poza granicami Ukrainy.
Kiedy jednak wszystko działa poprawnie, to trudno się ukryć przed termowizyjną kamerą leoparda, niezależnie od tego, jak ciemna jest noc. Wszystko widać też w dziennym torze przyrządu obserwacyjnego dowódcy i celownika siedzącego po drugiej stronie armaty celowniczego. Duże otwarte przestrzenie to dla leoparda wymarzone łowiska. A zasada jest taka jak w lotnictwie myśliwskim: kto pierwszy widzi, ten pierwszy strzela, a jak pierwszy strzela, to pierwszy niszczy wroga. Leopardy mają to do siebie, że niemal każdy strzał od razu jest celny, choćby był oddany z trzech kilometrów i więcej. Tak właśnie mają wszystkie zachodnie czołgi, właściwie niezależnie od typu.
Rosjanie jakimś cudem takiej jakości uzyskać nie potrafią. Szczególnie widać to po artylerii, której salwy ryją pracowicie pola i lasy Ukrainy. Dlatego rosyjska artyleria nie jest w stanie funkcjonować bez całych pociągów pełnych amunicji.