Nasze podejrzenia, że rosyjska ofensywa już się zaczęła, najwyraźniej się sprawdzają. Właśnie dotarła informacja, że Władimir Putin 1 lutego wydał rozkaz „wyzwolenia” obwodów ługańskiego i donieckiego do końca marca. Jednocześnie trwa wzmacnianie wojsk na wschodnim i południowym odcinku frontu.
Wygląda na to, że najeźdźcy realizują najrozsądniejszy z ich punktu widzenia wariant ofensywy, który ma niestety największe szanse powodzenia i narzuca Ukraińcom rosyjski model prowadzenia wojny. Posuwanie się szeroką ławą, metodą walca, nie zostawia pola manewru, nie bardzo da się wykonać jakieś błyskotliwe kontruderzenie, które odcięłoby nieprzyjaciela. Atakujący spycha przeciwnika, zamiast likwidować go w okrążeniu. Nacierający słabnie, a broniący się, ponosząc mniejsze straty, staje się relatywnie silniejszy. Prędzej czy później takie natarcie utknie.
Ale tym się Rosjanie nie przejmują. Utkną, to utkną, rzuci się nowe siły, walec ruszy dalej. Stać ich, szastają ludzkim życiem. Jeśli rzuca się bez opamiętania ludzi i sprzęt wyprodukowany w niewyobrażalnych ilościach (w ZSRR i Rosji powstało więcej czołgów niż w całej reszcie świata!), to można oczekiwać pozytywnych rezultatów, nawet działając w tak siermiężny sposób.
Gorzej jest na szczeblu taktycznym, czyli bezpośrednio na polu walki, bo żeby cokolwiek osiągnąć, trzeba się jednak wykazać pewną finezją. Sama ilość nie wystarczy, powtarzamy to niemal od roku – liczby nie walczą. Ale o tym dalej.