Czołg jest niezwykle cennym środkiem walki. Samym swoim pojawieniem się robi wrażenie. Czy staliście kiedyś tuż obok przejeżdżającego czołgu i czuliście to specyficzne drżenie ziemi pod nogami? Czy widzieliście strzelanie czołgów, słyszeliście ten niesamowity huk wystrzału i widzieliście, jak w jego wyniku cała ta ciężka maszyna aż przysiada na swoich amortyzatorach? Potem słychać świst lecącego pocisku i huk uderzenia w cel, jakieś 1,5 km dalej. Nie mówimy o wybuchu, ale o wyraźnie słyszalnym głuchym, ale głośnym dźwięku samego rąbnięcia pocisku w tarczę, nawet jeśli jest to pocisk szkolny bez materiału wybuchowego. Bo pociski z armaty czołgowej mają potworną energię. Dlatego atak dużej grupy czołgów zawsze budzi trwogę wśród obrońców. Towarzyszy temu złowieszczy ryk silników i trudne do zniesienia, bo tak głośne, odgłosy wystrzałów i wybuchów. Bez wyspecjalizowanej broni przeciwpancernej ciężko taką pancerną szarżę zatrzymać.
Dlatego właśnie wieszczenie zmierzchu czołgów to kompletna skucha. Może kiedyś, w jakiejś odległej przyszłości, ale jeszcze nie teraz. Ową śmiałą tezę wydawały się potwierdzać początki wojny w Ukrainie, bo rosyjskie czołgi padały jak muchy, masowo niszczone kierowanymi pociskami przeciwpancernymi, a zwłaszcza rewelacyjnymi amerykańskimi javelinami i wcale nie gorszymi brytyjskimi NLAW-ami. Tyle że nie działo się tak dlatego, że czołg to przeżytek, ale z powodu beznadziejnej taktyki rosyjskiej. Czołgi nie trzymały nakazanych ugrupowań, nie były osłaniane przez piechotę, która się rozlazła, by rabować, co się da w okolicy, a czołgiści nie obserwowali pola walki, łamiąc wszelkie zasady taktyki w sposób niewyobrażalny.