„Zestrzeliliśmy »niemający sobie równych« pocisk Kindżał!” – pochwalił się w sobotę wieczorem dowódca ukraińskich sił powietrznych, odpowiedzialny również za naziemną obronę antyrakietową gen. Mykoła Ołeszczuk. Taki sukces musiał być jednak zweryfikowany. Dlatego po nieoficjalnych publikacjach z ubiegłego piątku siły powietrzne Ukrainy dementowały doniesienia o zestrzeleniu kindżała, który miał zostać użyty w nocnej fali ataków powietrznych na Kijów, jak się zdaje, pierwszym odwetem Rosji za próbę „zamachu na Putina”, jak Moskwa określiła tajemnicze wybuchy dronów nad Kremlem przypisane Ukrainie. Zdjęcia, jakie obiegły internet, nie dawały stuprocentowej pewności, że rzeczywiście chodzi o kindżała, który w praktyce jest iskanderem podwieszonym pod samolot MiG-31 i z niego odpalanym, ani tym bardziej że szczątki pocisku są rezultatem pracy zestawu przeciwrakietowego Patriot. Niepewność trwała dwie doby. Po gen. Ołeszczuku wiadomość o zestrzeleniu kindżała podał też ukraiński minister obrony Ołeksij Reznikow, dziękując jednocześnie zachodnim partnerom za sprzęt dający szansę pokonania tej rosyjskiej superbroni. Według „New York Timesa” udane zastosowanie patriota przeciwko kindżałowi potwierdzili też amerykańscy wojskowi. Odpowiedzialność wszyscy biorą więc na siebie, jeśli to wojenna propaganda, a nie fakt.