„Unia grozi podjęciem działań przeciwko Polsce” – tak swój komentarz do ustawy o powołaniu komisji ds. zbadania rosyjskich wpływów w Polsce rozpoczyna brytyjska BBC. Stacja poświęca sporo miejsca słowom unijnego komisarza ds. sprawiedliwości Didiera Reyndersa, który zapowiada dogłębne przeanalizowanie przez KE zapisów ustawy i kompetencji, jakie na jej mocy otrzyma nowa instytucja. Reynders zwraca uwagę, że w obecnym kształcie nie przewiduje ona „realnego dostępu do sprawiedliwości”, co podkreślają też krajowi krytycy.
BBC cytuje prócz tego ambasadora USA w Polsce Marka Brzezinskiego, który obawia się, że przyjęcie ustawy i podpisanie jej przez prezydenta „ograniczy możliwość wyborców do głosowania na tych, na których chcą głosować”. BBC przypomina, że PiS od wielu lat jest „zamknięty” w konflikcie z Brukselą, gdzie przedmiotem sporu jest upolitycznienie sądownictwa. Partia władzy oskarżana jest również o systemowe, stopniowe ograniczanie wolności i swobód obywatelskich.
Unia i USA nie zostawiają na PiS suchej nitki
O celowości działań PiS przekonana jest też stacja Euronews, która swój artykuł na temat „lex Tusk” zilustrowała zdjęciem byłego premiera obserwującego salę obrad w ubiegły piątek z sejmowej galerii. Dziennikarze wskazują go jako cel powołania komisji, która ma zbadać rosyjskie wpływy w Polsce w latach 2007–22. Zestawia wypowiedzi unijnych urzędników, zaniepokojonych przyjęciem ustawy, ze słowami Andrzeja Dudy, który mówił o przejrzystości życia publicznego, obowiązującej zwłaszcza tych, których wyłaniają wybory powszechne. Właśnie kontekst wyborczy, sugeruje Euronews, jest ważny dla zrozumienia tej sprawy – jesienią Polacy udadzą się do urn i w tej chwili nie jest pewne, na kogo będą mogli głosować.
Sporo o zdenerwowaniu Brukseli i Waszyngtonu pisze też „Bloomberg”, który na temat „lex Tusk” zamieścił już kilka osobnych artykułów. Portal również wpisuje ustawę w kontekst wyborczy, zauważając, że głównym podejrzanym będzie szef PO, największej partii opozycyjnej. Tu dobór słów jest ostrzejszy – „Bloomberg” pisze wprost o „uderzeniu” Unii i USA w legislacyjny projekt PiS, nie zostawia też suchej nitki na intencjach prawodawców. Biorąc pod uwagę przeciągający się od dawna konflikt o praworządność w Polsce i coraz większą izolację rządu Mateusza Morawieckiego na arenie międzynarodowej, nie należy się jednak spodziewać, że PiS się cofnie. Zwłaszcza że koniec prac komisji przewidziano na okolice symbolicznego 17 września, rocznicę sowieckiej napaści na Polskę.
Czytaj też: Czeriezwyczajnyj Komitet Kaczyńskiego, czyli komisja ds. odwracania kota ogonem
Kaczyński, de facto władca Polski
W detalach ustawę opisuje europejska odsłona serwisu „Politico”. Tłumaczy, że w jej skład wejdzie dziesięcioro członków, którzy zyskają m.in. prawo do nakładania zakazu sprawowania funkcji związanych z wydatkowaniem środków publicznych przez dziesięć lat. Portal przytacza też słowa polityków PiS, zdaniem których legislacja „nie ma żadnych szczególnych motywów”, nie jest instrumentem walki politycznej, służy jedynie odkryciu pełnej skali rosyjskich oddziaływań w Polsce.
Serwis zauważa zarazem, że Tusk ma realną szansę na zwycięstwo w nadchodzących wyborach. W narzędziu wyborczym „Politico” – Polls of Polls, w którym redakcja agreguje wyniki sondażowe różnych pracowni na przestrzeni kilkunastu miesięcy – sumaryczny wynik opozycji przekracza wynik PiS. Na koniec cytuje Jarosława Kaczyńskiego, którego określa mianem „de facto władcy Polski” – w weekend prezes PiS kilkakrotnie podkreślił, że „nie można dopuścić, by obóz patriotyczny przegrał najbliższe wybory”.
Z kolei włoska agencja informacyjna ANSA pisze o niezgodności ustawy z polską konstytucją, co podkreślają też liczni krajowi eksperci. Włosi nie bawią się w eufemizmy – stwierdzają, że komisja ma „w pierwszej kolejności uderzyć w Donalda Tuska”, byłego premiera i przewodniczącego Rady Europejskiej. Nie wiadomo, czy zdąży do 17 września i przed wyborami. Wymowa depeszy w ANSA jest jednak bardzo konkretna: partii Kaczyńskiego chodzi o ograniczenie możliwości działania Tuska również w samej kampanii.
„Ataki werbalne zdają się anegdotami w obliczu ostatniego ruchu ultrakonserwatywnego bloku rządzącego Polską” – pisze na temat „lex Tusk” dziennik „El País”. Hiszpańska gazeta w dość alarmistycznym tonie opisuje działania PiS jako zamach na demokrację i wolność jesiennych wyborów. Samą ustawę nazywa „polemiczną” i „kontrowersyjną”, sporo miejsca poświęca konfliktom wokół niej, które powoli wybuchają między Warszawą a Brukselą i Waszyngtonem. W innych hiszpańskich mediach ton jest bardzo podobny, w każdej relacji pada nazwisko Tuska. Nikt nie zwrócił natomiast uwagi, że przynajmniej w teorii komisja ma badać również pierwsze lata rządów Zjednoczonej Prawicy. Najpewniej dlatego, że i dla zachodnich dziennikarzy jasne są intencje polskich władz.
Czytaj też: Tusk plus. Ruszył w Polskę, podbił stawkę, władza ma kłopot
Polska coraz bliżej Turcji
Echa „lex Tusk” słychać również daleko poza światem atlantyckim. Krytycznie o nowej ustawie piszą m.in. argentyńska „La Voz” czy indyjski portal „Hindustan Times”. Wszędzie przewija się temat politycznie motywowanych oskarżeń, chęci ograniczenia biernych i czynnych praw wyborczych opozycji i jej zwolenników oraz, co dla Polski chyba najbardziej niekorzystne, kolejnego kroku oddalającego Warszawę od funkcjonalnej demokracji. Przez ostatnie lata partia Kaczyńskiego sukcesywnie wyłamywała zęby niezależnym instytucjom. Koronnym argumentem przeciwników tezy o „demokratycznym regresie” naszego kraju był jednak fakt, że brakowało namacalnych represji. Obrońcy PiS, krytycy opozycji czy adwokaci demokratycznej legitymizacji tej partii mówili, że w przeciwieństwie chociażby do Turcji, nie mówiąc o Rosji, nikt w Polsce nie siedzi za kratkami, nie został wyrzucony z kraju z powodu działalności politycznej, a media nie są zamykane jednym podpisem prezydenta – w sumie więc nie jest tak źle. A na pewno nie na tyle, żeby mówić o „putinizacji Polski”.
Takie postawy coraz trudniej obronić, a PiS i Duda dostarczyli ostateczne już chyba argumenty, że nie reprezentują i nie szanują demokracji. Ciekawie ogląda się te ruchy w kontekście drugiej tury wyborów prezydenckich w Turcji i kolejnego zwycięstwa Recepa Erdoğana. Z Polski do Turcji jeszcze nigdy nie było tak blisko jak dzisiaj.