„Lex Tusk”. PiS się jeszcze pociesza, ale reakcja USA jest jasna. Koniec zabawy w „ruskich szpiegów”
Tak już w Polsce jest, że podczas każdego ważnego przesilenia politycznego spowodowanego przekroczeniem barier praworządności i demokracji Polacy oglądają się na zagranicę, na USA zwłaszcza. Chcą się upewnić, czy i na ile problem wewnętrzny zapowiada kryzysy zewnętrzne.
Prawo i Sprawiedliwość pociesza się, że po zatwierdzeniu przez Andrzeja Dudę ustawy o utworzeniu komisji weryfikacyjnej ds. badania „rosyjskich wpływów” reakcja zagranicy wskazuje raczej na niezrozumienie intencji jej twórców, niż zapowiada kryzys w relacjach sojuszniczych. Marcin Przydacz, doradca prezydenta ds. międzynarodowych, tłumaczy w PAP, że Amerykanie po prostu nie pojęli ustawy. Nie mają „głębokiej analizy” jej treści! Mało tego, ambasada przy Al. Ujazdowskich nie informuje właściwie departamentu stanu!
Politycy PiS, jak Kazimierz Smoliński, pocieszają się, że badanie rosyjskich wpływów miało miejsce również na Zachodzie, np. we Francji. Zakłada, że takie przypadki przypomną Amerykanom, zwłaszcza obecnej administracji i demokratom, że sami z sukcesami badali rosyjskie wpływy na wybory prezydenckie w 2016 r. Podobnie dowodził Andrzej Duda, twierdząc, że także Unia powinna taką komisję utworzyć i zbadać rosyjskie wpływy na poziomie unijnym. Trwa eksport polskiego problemu na poziom unijny – jak zwykle, kiedy rząd coś sknoci.
Ustawa z ducha putinowska, po pisowsku nieudolna
Usprawiedliwianie powołania komisji nabrało takiej wagi, kiedy prezydent – z wciąż niewyjaśnionych właściwie powodów – zdecydował się na podpisanie ustawy, która zarówno w opinii autorytetów prawniczych, jak i dużej części społeczeństwa jest niekonstytucyjna i łamie podstawowe prawidła demokratyczne.