Hawaje dewastuje ogień, rośnie liczba ofiar. Dlaczego pożary są tutaj tak zabójcze?
„Kalifornijczycy strasznie się denerwują, kiedy ktoś do nich przyjeżdża i dziwi się, że w lecie płoną lasy. Dla ludzi na Hawajach to jednak całkowicie obce uczucie” – napisała wczoraj Adrienne LaFrance z magazynu „The Atlantic”, która kiedyś mieszkała i pracowała na terenie archipelagu. Rajskie wyspy, dla wielu Amerykanów (i nie tylko) synonim raju na ziemi, niemające przy tym nic wspólnego z problemami reszty kraju czy planety, też dosięga katastrofa klimatyczna. W co najmniej czterech skupiskach ognia na wyspie Maui, drugiej największej w archipelagu, zginęło 55 osób. Liczba ta pewnie jeszcze wzrośnie. Pożary z ostatnich dni będą najpewniej najtragiczniejszym w skutkach zdarzeniem naturalnym w historii stanu – do tej pory najwyżej na liście znajdowało się tsunami z 1960 r., zginęło 61 osób.
Czytaj też: Czy klimat nas zabije?
Hawaje: susze i huragan Dora
Najbardziej ucierpiało miasteczko Lahaina, dawna stolica hawajskiego królestwa, zamieszkiwana przez 13 tys. osób. Ogień przeszedł przez teren zabudowany, całkowicie dewastując część osiedli. Sceny ze zrujnowanego centrum przypominają fotografie ze zbombardowanych miast Bliskiego Wschodu czy Europy w czasie II wojny światowej. Spalone wraki aut, połamane i zwęglone drzewa, osmolone domy – to nie ma nic wspólnego z idyllicznym, pocztówkowym wyobrażeniem o Hawajach. Zniszczonych zostało 271 budynków, w tym właściwie cała historyczna zabudowa nadbrzeżna.