Świat

Kalifornia płonie. Najtragiczniejszy pożar w historii stanu

Pożary w Kalifornii Pożary w Kalifornii Terray Sylvester / Forum
Prezydent Trump odebrał pożar bardzo osobiście, bo generalnie nie lubi, jak coś się „pali” w jego państwie. I nie chce wydawać pieniędzy na katastrofy naturalne.

Trwający od tygodnia pożar w lasach północnej Kalifornii pochłonął już 53 tys. hektarów i wciąż hula. Na razie udało się go opanować w zaledwie 35 proc. Spopielił 27-tys. miasteczko Paradise, niszcząc prawie 9 tys. budynków, głównie domów mieszkalnych. Na dziś mamy 48 potwierdzonych ofiar śmiertelnych, ale prawdopodobnie będzie ich koło setki. Już teraz można powiedzieć, że to najtragiczniejszy pożar w historii stanu.

Dom stracili Gerard Butler i Miley Cyrus

Kalifornia płonie też w dwóch innych miejscach na południu stanu. Mamy pożar na zachód od Los Angeles, w okolicach Malibu (trzy ofiary śmiertelne), oraz w powiecie Ventura, który na chwilę obecną jest już w 90 proc. pod kontrolą. Domy stracili m.in. Gerard Butler i Miley Cyrus, a Lady Gaga została ewakuowana. Ale to nic w porównaniu z piekłem, którego doświadczyli mieszkańcy Paradise.

Ucieczka z Raju

Miejscowość Paradise położona jest – a właściwie była – niecałe 300 km na północny wschód od San Francisco. Większość jej rezydentów stanowili starsi ludzie lub tacy, których nie stać było na mieszkanie w droższych częściach stanu (jak np. bezpośrednie okolice San Francisco zdominowane przez młodych bogaczy z Doliny Krzemowej).

Paradise zostało zbudowane właściwie w lesie. W czwartek 8 października, gdy powietrze wypełniło się dymem i ogłoszono nakaz ewakuacji, główna droga prowadząca z i do miasteczka wypełniła się ludźmi, a potem zamarła w gigantycznym korku. Po obu stronach płonął las. Część ofiar (przynajmniej siedem) znaleziono w samochodach; spalili się, próbując uciec. Większości udało się wydostać i koczują teraz w pobliskim miasteczku Chico i okolicach. Wielu z nich będzie musiało opuścić te strony na zawsze, bo w okolicy po prostu nie ma wolnych domów.

Pod supermarketem stoi miasteczko namiotów, trwają zbiórki najpotrzebniejszych artykułów. Ludzie nie wiedzą, czy ich domy stoją (prawdopodobnie nie), a wiele rodzin wciąż czeka na informacje o losie swoich najbliższych. W Paradise trwają poszukiwania ciał, a 8 tys. strażaków wciąż walczy z ogniem w okolicy. Twierdzą, że nigdy czegoś takiego nie widzieli. Powietrze pełne jest dymu, a środek dnia wygląda jak wieczór. W najgorszych momentach ogień w przeciągu sekundy trawi obszar wielkości boiska i zdążył już pochłonąć powierzchnię czterokrotnie przekraczającą wielkość San Francisco.

Pożary kochają Kalifornię

Jest tam gorąco, sucho i wietrznie. Na północy wiosną i jesienią przychodzą tzw. diabelskie wiatry, suche i gorące wichry typowe dla zatoki San Francisco. Potrafią przekroczyć prędkość stu kilometrów na godzinę. Zmiana klimatyczna podnosi temperaturę, deszczu coraz mniej, a roślinność wysycha i... dobrze się pali. O suszy w Kalifornii mówi się już od wielu lat; widać ją zresztą gołym okiem w rdzawej barwie coraz bardziej skąpej roślinności.

Czytaj także: Kalifornia: życie na granicy uskoku

Naukowcy szacują, że ponad 50 proc. przesuszenia w kalifornijskich lasach w ostatnich 40 latach należy złożyć na karb szeroko pojętej działalność ludzkiej. Ubiegłe lato było drugim najgorętszym w historii stanu. Co więcej, populacja Kalifornii (40 mln) wciąż rośnie, co zachęca deweloperów do budowania nowych osiedli w miejscach, w których budować się nie powinno, tam, gdzie i ładniej, i taniej. Bo Kalifornia to nie tylko Hollywood i ocean, ale też wielkie lasy. A lasy mają to do siebie, że od czasu do czasu płoną – żeby się oczyścić i rozsiać nasiona po większym terenie.

Sezon pożarowy trwa przez cały rok

Nowe osiedla ingerują w ten rytm; pożary są sztucznie powstrzymywane, co kończy się nawarstwieniem martwych drzew i suchych krzaków. Wszystkie te elementy – naturalne warunki, ukształtowanie terenu, nowe osiedla i zmiana klimatyczna – przyczyniają się do rosnącego problemu. Problemu, na który póki co nikt nie ma rozwiązania. Tak jak wspomniałam, pożary zawsze były naturalnym elementem lokalnego krajobrazu, lecz nie zmienia to faktu, że z 20 największych pożarów w Kalifornii 15 miało miejsce w ostatnich ośmiu latach. Sezon pożarowy trwa tu obecnie przez cały rok, nie dalej jak trzy miesiące temu spłonęło 93 tys. hektarów w Redding w północnej Kalifornii. Pożar zabił osiem osób.

Kalifornijski Departament Leśnictwa i Ochrony Pożarowej twierdzi, że w 2018 r. spłonęło dwa razy więcej terenów niż rok wcześniej. Dziekan katedry ochrony środowiska Uniwersytetu Michigan Jonathan Overpeck nie ma wątpliwości, że winna jest zmiana klimatyczna. „Nasze lasy i łąki pieką się ze względu na pogarszającą się zmianę klimatu” – powiedział w wywiadzie dla Mercury News (Sacramento, Kalifornia).

Co na to Trump?

Tymczasem prezydent Trump odebrał pożar bardzo osobiście, bo – po pierwsze – generalnie nie lubi, jak coś się „pali” w jego państwie, a po drugie – nie lubi wydawać pieniędzy na katastrofy naturalne. Tak jak to było w przypadku huraganu Puerto Rico. Mieszkańcom Kalifornii dostało się na Twitterze. Trump odgraża się, że nie udzieli im finansowej pomocy, powtarzając starą śpiewkę republikanów, że to ekolodzy są winni, bo nie dają wycinać drzew.

Warto podkreślić, że republikanie chcą wycinać zdrowe drzewa, żeby je sprzedawać. Fundusze na wycinane milionów martwych drzew w Kalifornii trudniej od rządu wyciągną. Na pewno nie da się ich wyciągnąć od Trumpa. A już na pewno nie da się go skłonić do rozmowy o zmianie klimatycznej.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama