Republikański przewodniczący Izby Reprezentantów Kevin McCarthy polecił kontrolowanym przez swoją partię komisjom w Izbie wszczęcie śledztwa mającego doprowadzić do ewentualnego impeachmentu Joe Bidena. Oświadczył, że prezydent podejrzewany jest o „nadużycie władzy, obstrukcję wymiaru sprawiedliwości i korupcję”. Odwołanie z urzędu raczej Bidenowi nie grozi, ale posunięcie McCarthy’ego dokłada się do innych kłopotów prezydenta na 13 i pół miesiąca przed wyborami, w których będzie się on ubiegał o reelekcję.
Co Biden wiedział o interesach syna?
Decyzja przewodniczącego Izby Reprezentantów dotyczy ciągnącej się od kilku lat kontrowersji z mętnymi interesami Huntera Bidena, syna prezydenta, który zasiadał m.in. w zarządzie ukraińskiej firmy energetycznej Burisma oskarżonej o przestępstwa finansowe na ogromną skalę. Republikanie sugerują, że zwolnienie w 2016 r. badającego tę sprawę prokuratora generalnego Ukrainy Wiktora Szokina, na co naciskał Biden – wówczas wiceprezydent USA – miało na celu uchronienie Huntera od karnej odpowiedzialności. Na dymisję Szokina nalegali jednak wtedy także przywódcy innych państw zachodnich, gdyż ciążyły na nim poważne zarzuty korupcyjne, i Biały Dom podkreśla, że nie miała ona nic wspólnego z synem ówczesnego wiceprezydenta.
Hunter Biden prowadził też wszakże inne interesy, i to w takich krajach jak Rosja i Chiny, gdzie zarobił miliony dolarów, korzystając, co podkreślają jego krytycy, z nazwiska ojca. Sprowadzało się to, według republikanów, do „sprzedawania wpływów”, a dokładniej dostępu do prezydenta USA, albo przychylności administracji amerykańskiej dla rozmaitych korporacji lub rządów obcych państw. Atakujący Joe Bidena politycy GOP sugerują także, że sam prezydent korzystał materialnie z biznesowych przedsięwzięć swego syna i że jako wiceprezydent w gabinecie Baracka Obamy podejmował decyzje pod wpływem różnych przysług wyświadczanych mu rzekomo przez wspomniane korporacje lub państwa.
Na to jednak nie ma żadnych dowodów, chociaż zdominowane przez republikanów komisje Izby Reprezentantów od wielu miesięcy badają tę sprawę i starają się je znaleźć. Insynuacje, że prezydent mógł naruszyć prawo, opierają się do tej pory tylko na fakcie, że jest ojcem Huntera, prawnika, lobbysty i biznesmena – który został już oskarżony o rozmaite przestępstwa, jak nielegalne posiadanie broni i narkotyków oraz wykroczenia podatkowe. Według republikańskich oskarżycieli Departament Sprawiedliwości w rządzie Bidena zbyt pobłażliwie traktował te zarzuty, ale kilka miesięcy temu jego szef Merrick Garland powołał specjalnego prokuratora do ich zbadania i osoby z otoczenia Huntera oraz prezydenta wezwane przez niego na świadków współpracują w śledztwie.
Czytaj także: Trump jak pospolity kryminalista. Pierwsze w historii zdjęcie policyjne byłego prezydenta USA
McCarthy zakładnikiem skrajnej prawicy
Wobec braku rzeczywistych dowodów winy Bidena republikanie wcale nie są jednomyślni w ocenie stawianych mu zarzutów i w opinii co do sensu wszczynania procedury impeachmentu. Sam McCarthy dawał do zrozumienia, że jest temu przeciwny i oświadczył niedawno, że powinno się o tym zdecydować w głosowaniu w Izbie Reprezentantów. Przewodniczący uległ jednak presji jej ultrakonserwatywnych członków oraz stronników Donalda Trumpa i w środę jednoosobowo zarządził dochodzenie w tej sprawie w trzech komisjach Izby: wymiaru sprawiedliwości, nadzoru nad rządem i dochodów państwa (zajmującej się głównie podatkami). Zagrozili oni McCarthy’emu, że jeśli będzie się ociągał, odwołają go ze stanowiska przewodniczącego – co jest możliwe w wyniku ustaleń ze stycznia br., kiedy otrzymał je, pod warunkiem że zgodzi się na możliwość odwołania przez głosowanie z inicjatywy tylko jednego członka Izby. Dodatkowo ultrasi domagają się od niego zgody na uchwalenie przez republikańską większość w Izbie drastycznej redukcji wydatków budżetowych pod groźbą „zamknięcia rządu”. McCarthy jest dziś de facto zakładnikiem skrajnej prawicy w Izbie Reprezentantów.
Reguły w Kongresie przewidują, że wspomniane trzy komisje Izby będą teraz badać sprawę domniemanych przestępstw Bidena. Jeżeli wzywani przez nie świadkowie dostarczą na nie jakichś dowodów uzasadniających formalne oskarżenie, komisja wymiaru sprawiedliwości może sformułować tzw. artykuły impeachmentu, czyli zarzuty pod adresem prezydenta, i zatwierdzić je w głosowaniu. Dalszy etap to głosowanie nad nimi w plenum Izby Reprezentantów. Republikanie mają tam nieznaczną większość, ale prawdopodobnie nie wszyscy z nich będą głosować za – niektórzy już się wypowiedzieli na ten temat. A nawet jeśli zmienią zdanie – np. pod wpływem jakichś nowych, poważnych dowodów przeciw prezydentowi – to o ewentualnym zdjęciu go z urzędu decyduje ostatecznie Senat, i to większością minimum dwóch trzecich głosów. Zważywszy, że większość mają tam demokraci, możliwość utraty stanowiska przez Bidena tą drogą jest zerowa. A jeśli republikanie mimo to będą kontynuować procedurę impeachmentu, może to nawet pomóc prezydentowi podnieść jego notowania sondażowe jako ofiary politycznej nagonki, jak stało się np. w 1998 r. w przypadku impeachmentu prezydenta Clintona.
Z drugiej strony nie znaczy to, by decyzja McCarthy’ego była dla Bidena dobrą wiadomością. Uruchomienie procedury impeachmentu ma cel PR-owy – chodzi o wzmocnienie wizerunku prezydenta jako przywódcy nieuczciwego, a także odwrócenie uwagi od serii kryminalnych oskarżeń pod adresem jego prawdopodobnego rywala w przyszłorocznych wyborach Donalda Trumpa. Jeżeli republikanom uda się znaleźć jakieś przekonywające dowody nadużycia władzy lub korupcji Bidena, może to zadecydować o jego porażce w listopadzie 2024 r. A nawet jeśli się nie uda, nagłaśnianie sprawy impeachmentu przez prawicowe media może dodatkowo mobilizować jego przeciwników do głosowania w wyborach.
Czytaj także: Trumpowi grozi 600 lat więzienia. Czy dojdzie do skazania? Kluczowy jest czas
Amerykanie coraz bardziej krytyczni
W tym względzie niepokojące dla Białego Domu są wyniki sondaży na temat oskarżeń Huntera Bidena i roli jego ojca. W jednym z nich 61 proc. Amerykanów jest zdania, że Joe Biden był jakoś zaangażowany w interesy Huntera na Ukrainie i w Chinach, kiedy pełnił funkcję wiceprezydenta w latach 2009–17, a 42 proc. – że naruszył prawo. W innym sondażu 55 proc. wyraziło opinię, że prezydent „zrobił coś złego” w związku z tym, a tylko ok. 40 proc. jest przeciwnego zdania. Krytyczny pogląd zdecydowanie przeważa, jak można przewidzieć, wśród wyborców GOP, ale wspomniane proporcje są podobne wśród Amerykanów deklarujących się jako „niezdecydowani”, na kogo będą za rok głosować.
Niewykluczone, że do tak niekorzystnego rozkładu opinii przyczyniły się pokrętne wyjaśnienia prezydenta w mediach. Najpierw mówił, że o zagranicznych interesach Huntera w ogóle nie wiedział, a dopiero później przyznał, że miał wiedzę, ale w nich nie uczestniczył.
Czytaj także: DeSantis wkracza na ring. Czy Trump ma się kogo bać?
Najnowszy atak republikanów to kolejny ból głowy dla Bidena. Według ostatniego sondażu tylko ok. 39 proc. Amerykanów aprobuje sposób sprawowania przez niego prezydenckiego urzędu. Z innego sondażu wynika, że gdyby wybory odbyły się dziś, rezultat konfrontacji Biden–Trump (gdyby to on był jego rywalem) byłby remisowy. Poprzednio sondaże wskazywały na przewagę Bidena nad byłym prezydentem.
Demokraci dobrze na ogół oceniają rządy Bidena, ale większość ich nie chce, by w 2024 r. ubiegał się o reelekcję. Przyczyną jest podeszły wiek prezydenta – ma 80 lat – i jego zachowanie podczas publicznych wystąpień. Przemawiając, zacina się, myli nazwy krajów, niekiedy nawet gubi wątek myśli. W czasie niedawnej wizyty w Hanoi jego rzeczniczka Karine Jean-Pierre przerwała nawet gwałtownie konferencję prasową, kiedy okazało się, że prezydent ma trudności z odpowiedziami na pytania dziennikarzy.
Czytaj też: Nie było czerwonego tsunami. Umiarkowana wygrana Republikanów