672. dzień wojny. Ukraińcy zatopili „Nowoczerkask”. Piechoty morskiej Rosja nie ma czym wozić
„Nowoczerkask” przypuszczalnie przywiózł na Krym amunicję, której nie zdołano rozładować. Po trafieniu doszło do niesamowitej eksplozji z wielką kulą ognia, która wystrzeliła bodaj na 300 m. Taka rosyjska wersja światełka do nieba.
Rosyjski okręt poszedł na dno
Kawałki okrętu spadły nawet na ulice Teodozji, a blacha z poszycia wylądowała przed restauracją w portowej dzielnicy. Szczątki zraniły czterech cywilnych mieszkańców. Spośród 77-osobowej załogi 19 jest rannych, 33 zaginęły bez wieści. Trzeba by przeszukać miasto, bo pewnie gdzieś pospadały. Zginęła też 64-letnia pracownica ochrony Nadieżda Tołsztina. Musiała pełnić wartę w pobliżu miejsca rozładunku, a fakt, że zginęła, świadczy o sile wybuchu. Kompletnie wypalony i porozrywany wrak osiadł na dnie, jego części wystają nad powierzchnię. Według resortu obrony Rosji okręt został „uszkodzony”.
Przypomina się książka inżyniera stoczniowego Walerija Babicza „Naszi Awianonoscy” (Nasze lotniskowce). Babicz pływał na rosyjskich krążownikach lotniczych i opisał incydent, kiedy śmigłowiec Ka-27 w czasie szkolnego lotu nad Morzem Śródziemnym stracił moc napędu i wpadł do wody. Załogę uratowano, śmigłowiec usiłowano wciągnąć na pokład fregaty, ale udało się tylko zamocować liny do podwozia. Przy próbie wyjęcia maszyny z wody śmigłowiec urwał się, wyjęto golenie z kołami. Dowodzący zespołem kontradmirał zdecydował: bierzemy je do zakładu remontowego i zgłosimy śmigłowiec jako uszkodzony, wtedy wystarczy meldunek do dowódcy Floty Czarnomorskiej, bo stratę śmigłowca trzeba by zgłaszać do ministerstwa, czyli masa problemów.