Oficjalnie Kaja Kallas znalazła się na prowadzonej przez rosyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych liście osób poszukiwanych. Jak informuje Reuters, powołując się na rosyjski portal Mediazona, na liście tej znajduje się ponad 100 tys. osób, w tym bardzo wielu obcokrajowców. Kallas została na niej umieszczona w związku z „agresywnymi działaniami przeciwko Federacji Rosyjskiej” oraz brakiem poszanowania sowieckich pomników i rosyjskiej pamięci zbiorowej – co potwierdził później rzecznik prasowy Kremla Dimitri Pieskow. Jak podaje portal Tvp.info, wraz z szefową rządu Estonii rosyjskimi sankcjami objęci zostali również urzędnicy i deputowani do parlamentów innych krajów bałtyckich, a także polscy obywatele: szef Instytutu Pamięci Narodowej Karol Nawrocki, były wiceminister aktywów państwowych Karol Rabenda oraz prezydent Wałbrzycha Roman Szełemej.
Kaja Kallas na antyputinowskim froncie
Wpisanie na listę rosyjskiego MSW jest oczywiście sankcją wyłącznie symboliczną, bo kremlowskie dokumenty nie mają mocy sprawczej poza granicami kraju. Trudno też spodziewać się, by Kallas, jedna z najgłośniejszych i najbardziej zdecydowanych krytyczek reżimu Putina w Europie, wybierała się z wizytą do Federacji Rosyjskiej lub na Białoruś, gdzie ewentualnie nakaz zatrzymania mógłby zostać wyegzekwowany. Dlatego ruch Kremla interpretować należy w ramach trwającej, skierowanej na Zachód ofensywy propagandowej. Grożąc aresztowaniem szefowej rządu suwerennego państwa, członka NATO i Unii Europejskiej, Putin próbuje pokazać, że tocząca się już od prawie dwóch lat wojna co prawda przecina frontem terytorium ukraińskie, ale dzieje się też na innych płaszczyznach europejskiego życia.