723. dzień wojny. O co naprawdę chodzi z bronią jądrową w kosmosie? Putin ograł Zachód
Tematem numer jeden jest dziś oczywiście śmierć Aleksieja Nawalnego, rosyjskiego opozycjonisty. Jak na człowieka, za którym nie przepadał Władimir Putin, Nawalny żył długo. Podejrzewamy, że był komuś potrzebny, zapewne komuś z oligarchów, którejś frakcji rosyjskiej „grupy trzymającej władzę”. To, że w Rosji na szczytach władzy ścierają się różne wpływowe siły, nie ulega wątpliwości, zawsze tak jest w dyktaturach. Śmierć Nawalnego naszym zdaniem oznacza, że Putin rozprawia się właśnie ze swoimi rywalami, którzy dotychczas Nawalnego chronili. Wkrótce wybory prezydenckie, niewykluczone, że w ten sposób daje swoim przeciwnikom jasny sygnał, kto tu rządzi.
Ale to jest Rosja, więc mogło być odwrotnie: to Putin trzymał Nawalnego w sobie znanym celu, a opozycjonistę zlikwidowano na rozkaz frakcji przeciwnej prezydentowi. W Rosji wszelkie kombinacje na szczytach władzy są możliwe. Należy dodać, że sam Aleksiej Nawalny nie miał nic przeciwko zbrojnej interwencji przeciwko Ukrainie – w 2014 r. poparł aneksję Krymu, a później twierdził, że w krajach Azji Centralnej również dochodzi do przejawów rusofobii, które – jego zdaniem – należało ukrócić siłą. Pod tym względem przejawiał nawet większe ambicje niż sam Putin.
Mamy pełną świadomość, że bycie opozycjonistą w Rosji to rzecz szalenie niebezpieczna i dlatego opozycjonistów tam prawie nie ma. Zaś ci, którzy są, najczęściej są bezwzględnie rozgrywani przez różne wpływowe grupy, jak choćby w przypadku innego więźnia politycznego –