Donald Trump powiedział: „Jeden z prezydentów dużego kraju zapytał, czy jak nie zapłacą, a zostaną zaatakowani przez Rosję, to ich obronię. Odpowiedziałem mu: nie zapłacicie swoich zaległości, to nie będę was bronił. W rzeczywistości zachęcałbym ich [Rosję], żeby zrobili z wami, co zechcą. Musicie zapłacić swoje rachunki. (...) Jeśli nie – najpierw Ameryka”.
Władimir Putin z kolei oświadczył: „[Rosja zaatakuje Polskę] tylko w jednym przypadku, jeśli Polska zaatakuje Rosję. Nie interesuje nas inwazja na Polskę, Łotwę czy gdziekolwiek indziej. Dlaczego mielibyśmy to robić? Po prostu nie mamy w tym żadnego interesu”.
Niektórzy komentatorzy uspokajają, że Trump uskutecznia tylko kampanię wyborczą i nalega na zwiększenie wydatków zbrojeniowych w NATO, bo tego oczekuje od niego amerykański wyborca. Pan Duda, który chyba rozumie coraz mniej, opowiada, że „nas” to nie dotyczy, gdyż płacimy regularnie i w wysokości wymaganej przez Sojusz, i dodaje (rzecz dotyczy zapowiedzi Trumpa, że zakończy wojnę rosyjsko-ukraińską w ciągu 24 godzin, jeśli wygra wybory): „Z własnego doświadczenia jako prezydenta Polski mogę powiedzieć, że to, co obiecał mi wcześniej Trump, zostało zrealizowane. Dlatego mogę powiedzieć, że Trump dotrzymuje słowa, a jeśli coś powie, to traktuje to poważnie”.
Wprawdzie doświadczenie p. Dudy jest bezcenne, ale pojawia się pytanie: a co gdy Rosja zostanie tak bardzo zachęcona przez p. Trumpa, że uderzy na jakiś kraj należący do NATO? Czy Polska ma w takiej sytuacji ogłosić, że nas to nie dotyczy, i odmówić udziału w odpieraniu agresji?