W ostatnich dniach uwaga publicystów i polityków z obu głównych formacji politycznych w USA skupiła się na wydarzeniach na kampusie nowojorskiego uniwersytetu Columbia, gdzie protesty propalestyńskie przybrały chyba najbardziej radykalną formę. Studenci wznieśli miasteczko namiotowe na głównym dziedzińcu uczelni; rektorka Minouche Shafik wezwała policję, która spacyfikowała protestujących i obozowisko. Doprowadziło to do eskalacji: studenci wdarli się do budynku Hamilton Hall, ogłosili okupację i starli się z mundurowymi.
Spod kontroli wymknęły się też wydarzenia na University of Texas w Austin, gdzie pacyfikację zarządził gubernator stanu Greg Abbot, i na kampusie U.C.L.A. w Los Angeles. W relacjach często gubi się ważny szczegół – większość protestów, nawet za oceanem, przebiega w sposób pokojowy i nierzadko kończy się porozumieniem między studentami a władzami uczelni. Tak było m.in. na Brown University na wschodnim wybrzeżu, a ostatnio na Rutgers University, jednej z najlepszych publicznych uczelni w kraju.
Policjanci z pałkami na studentów
Protesty przeciwko ofensywie Izraela w Gazie dotarły już też do Europy. Studenci protestowali w Holandii, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Francji, Niemczech, Włoszech i Szwajcarii – lista wydłuża się z każdym dniem. Choć punkt wyjścia dla tych demonstracji jest, przynajmniej teoretycznie, identyczny, to przebiegają bardzo różnie. Dlatego nie warto wrzucać ich wszystkich do jednego worka. Media najwięcej uwagi poświęcają wydarzeniom na Uniwersytecie Amsterdamskim, gdzie w ostatni poniedziałek aresztowano 169 osób. Interwencja, jak twierdzą służby prasowe policji, była „konieczna dla przywrócenia porządku publicznego” – na kampusie doszło do starć z kontrdemonstracją popierającą Izrael.
Według mediów i komentatorów reakcja mundurowych była nieproporcjonalnie ostra, bo chodziło o relatywnie małą grupę studentów. Na nagraniach w sieci widać policjantów nacierających z pałkami, ale też kamienie rzucane w ich kierunku. Dwie osoby oskarżono o przemoc w miejscu publicznym. Studenci w odpowiedzi zajęli jeden z budynków na kampusie. Oprócz Amsterdamu demonstracje, mniejsze i nie tak dramatyczne, odbyły się na renomowanej politechnice w Delft i na kampusie uniwersytetu w Utrechcie.
Też bym protestował, gdybym był młodszy
Zupełnie inny przebieg miały demonstracje na uniwersytetach brytyjskich. Studenci zajęli część dziedziców college’ów Cambridge. Studentom pozwolono tam przebywać, nie doszło do pacyfikacji ani aktów wandalizmu. Podobnie wygląda sytuacja na University College London. Administracja uczelni rozesłała maile do pracowników, studentów i absolwentów z prośbą o „poszanowanie poglądów” wszystkich osób, które angażują się w demonstracje. Kontrast między Wielką Brytanią, Holandią i np. Niemcami, gdzie władze uniwersytetów zabraniają jakichkolwiek strajków okupacyjnych, jest bardzo wyraźny – i dobrze ilustruje różne stanowiska i kultury studenckie.
Brytyjczycy, przyzwyczajeni niejako do aktywizmu, choćby przy okazji własnego odłamu Black Lives Matter, dają studentom znacznie więcej przestrzeni niż uczelnie na kontynencie. Guenter Ziegler, rektor Berlińskiego Wolnego Uniwersytetu, w oświadczeniu podkreślił, że na kampusie uczelni, którą kieruje, jakakolwiek okupacja jest niedopuszczalna. Liczące 80 osób obozowisko zostało więc zdemontowane, podobne wydarzenia miały miejsce na uniwersytecie w Lipsku.
Do blokowania sal wykładowych doszło też na kilku uniwersytetach w Belgii. Władze – ani uczelniane, ani państwowe – nie interweniowały. Premier Alexander De Croo powiedział dziennikarzom, że jego zdaniem „protestów należało się spodziewać”. Jak dodał, „gdyby był w wieku tych studentów, prawdopodobnie też by w nich uczestniczył”.
Protestują prócz tego studenci uczelni w Bazylei, Zurychu i Lozannie, domagając się przede wszystkim zerwania relacji między tymi placówkami a Izraelem – to postulat wspólny dla Europy i USA. Uniwersytety odpowiedziały na razie, że nie widzą podstaw do podjęcia takiej decyzji. Demonstracje w Szwajcarii są lepiej zorganizowane i rodzą się w nich konkretne żądania. Młodzi oczekują zaprzestania współpracy z firmami, które inwestują w Izraelu lub się stamtąd wywodzą, domagają się też rzeczy z punktu widzenia uczelni banalnych, jak stworzenie programów stypendialnych dla osób z Palestyny czy kursów i wykładów poświęconych historii regionu.
Czytaj też: Izrael w trybie półwojennym. „Jeśli teraz skończymy, to przegramy”
„Studencka intifada”
Policja usunęła kilkanaście osób z kampusu prestiżowej paryskiej Sciences Po, spodziewając się zakłóceń w czasie sesji egzaminacyjnej. Kilka osób zatrzymano, 13 studentów prowadzi strajk głodowy. Francuscy studenci domagają się przede wszystkim zawieszenia broni i wycofania poparcia ich kraju (a bezpośrednio także ich uczelni) dla Izraela w toczącej się wojnie w Gazie. Pojawiają się czasami żądania czy hasła bardziej radykalne, ale nie wiadomo, do jakiego stopnia są popierane przez większość protestujących. W Holandii popularne jest np. hasło słyszane już na nowojorskiej Columbii – „studencka intifada”. Studenci z Amsterdamu założyli nawet własny kanał na Telegramie o takiej nazwie, tu informują się nawzajem o sytuacji na kampusach. Co jednak ta „intifada”, czyli zbrojne powstanie, w praktyce ma znaczyć – nie wiadomo. Hasła są celowo niedookreślone. Podobnie jak inne internetowe slogany z holenderskiego świata aktywizmu, np. „eskalacja dla Gazy”.
Wiele tych detali gubi się w medialnym szumie i uproszczonych relacjach, nadmiernie skoncentrowanych na przemocy i opisywaniu radykalnych skrzydeł ruchów studenckich. Sama aktywność młodych nie powinna dziwić, zwłaszcza w Europie – uczelnie zawsze były miejscami intelektualnego fermentu. Ważne, żeby widzieć i wiedzieć, na czym te protesty polegają i że mocno się różnią. Łatwo bowiem mogą paść – i już padają – ofiarami prawicowej propagandy, która widzi w nich wandalizm, komunizm, faszyzm, właściwie wszystko, co złe. Owszem, zdarzają się hasła wprost antysemickie czy takie, za które można je uznać, ale są też okrzyki humanitarne, nawołujące do przestrzegania prawa międzynarodowego, interwencji mocarstw. Konflikt Izraela z Hamasem polaryzuje, łatwo tu o szkodliwe uogólnienia. Sami studenci nierzadko o nich zapominają, a ich hasła bywają po prostu głupie – i m.in. dlatego trzeba się tego błędu wystrzegać.