Patrioci dla Europy: tej inicjatywy Orbána nie można lekceważyć. O co toczy się gra?
Pod względem programowym nie padły żadne deklaracje, których Europa nie słyszałaby już wcześniej. Unia jest zbiurokratyzowanym przeżytkiem, który nie chroni swoich mieszkańców przed egzystencjalnym zagrożeniem w postaci migracji z Afryki i Azji. Trzeba walczyć o zachowanie europejskiej tożsamości i bronić tradycyjnego modelu rodziny. Stop federalizacji, tylko Europa ojczyzn – choć rozumiana w sposób dość pokrętny, ksenofobiczny, z dala od oryginalnej myśli de Gaulle’a. Kiedy 30 czerwca w Wiedniu Viktor Orbán, Herbert Kickl i Andrej Babisz ogłaszali powstanie Patriotów (pełna nazwa brzmi: „Patrioci dla Europy”), sporo komentatorów miało prawo odczuwać dejà vu. Bo po co na europejskiej scenie politycznej kolejna inicjatywa grupująca partie o podobnych założeniach, tych samych wrogach i niemal identycznej politycznej estetyce? Należy spojrzeć na to w szerszym kontekście.
Za mało na frakcję
Moment ogłoszenia startu projektu nie był przypadkowy. Węgierski przywódca zrobił to dzień przed formalnym przejęciem przez jego kraj prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Dał tym samym do zrozumienia, w jakim kierunku chciałby, żeby Wspólnota podążała przez sześć miesięcy, w czasie których będzie siedział – w pewnym sensie – za jej sterami. W dodatku, co zauważa Aleksiej Korolov, wiedeński korespondent magazynu „Monocle”, Orbán do stolicy Austrii przyjechał nie jako węgierski premier, ale jako osoba prywatna.