Wcześniak Wałęsa
Trump: bliźniak Wałęsy? Start mieli podobny. Ale prezydent USA trafił na swój czas
To nie będzie łatwy eksperyment, ale postawmy obok siebie Lecha Wałęsę z lat 1980–95 i Donalda Trumpa z ostatniej dekady. Zapomnijmy na chwilę o ich poglądach, pochodzeniu, epoce, społecznym statusie. I skupmy się na osobowościach, instynktach oraz intuicjach. Na talentach politycznych. Podobieństwo tamtego Wałęsy i tego Trumpa mówi wiele o niezmiennych warunkach sukcesu w polityce. Ale jeszcze więcej o tym, jak bardzo zmieniliśmy się my, wyborcy.
Obaj mają trudno wytłumaczalne – bo niewynikające z edukacji ani ze zgromadzonego kapitału społecznego – czucie polityki. Wałęsa potwierdził to w latach przełomu 1989–90. Jego inteligenccy współpracownicy, choćby Tadeusz Mazowiecki, z przerażeniem patrzyli, jak bezczelnie idzie po władzę – najpierw Okrągły Stół, potem wybory 4 czerwca. Byli wtedy przekonani, że komuniści blefują, że nie dadzą sobie tak łatwo władzy odebrać. Obawiali się, że zaraz dojdzie do radzieckiej interwencji. A Wałęsa wiedział/czuł, że to już koniec – że trzeba komunistom odebrać wszystko, bo imperium pada.
Ten zmysł polityczny nie zawiódł go i wcześniej, podczas karnawału Solidarności – tylko wtedy zadziałał z przeciwnym wektorem. Podczas gdy jego doradcy parli dalej i dalej z żądaniami wobec władzy, on wiedział/czuł, że jest za wcześnie – że imperium trzyma się jeszcze mocno.
Trump: bliźniak Wałęsy
W sensie czucia polityki Trump to bliźniak Wałęsy. Weźmy świeżą sprawę Grenlandii. Amerykański prezydent zabrał się do tego po swojemu, bezpardonowo. Zapowiedział, że Stany Zjednoczone potrzebują tej wyspy ze względów bezpieczeństwa. I że zmusi Danię do jej oddania; nie wykluczył użycia siły. Zapewne nawet nie sprawdził, że Dania ma tu niewiele do powiedzenia, bo wyspa jest terytorium autonomicznym.