Wygłoszone we wtorek wieczorem orędzie o stanie państwa – pierwsze po powrocie Donalda Trumpa do władzy sześć tygodni temu – okazało się bezprecedensowym przykładem konfrontacji prezydenta z opozycją. Przemówienie było zagłuszane buczeniem i okrzykami protestów Demokratów oraz widzów na galerii. Demokratyczni senatorowie i kongresmeni wznosili plakietki z napisami „Fałsz”, „Musk kradnie” i „Ratujmy Medicaid” (ubezpieczenia zdrowotne dla biednych). Jednego z kongresmenów, Ala Greena z Teksasu, służby porządkowe usunęły z sali na polecenie republikańskiego przewodniczącego Izby Reprezentantów Mike’a Johnsona.
Republikanie starali się zagłuszyć protesty, wstając co chwila jak na komendę i oklaskując prezydenta. Kilkanaścioro Demokratów, m.in. prominentni senatorowie Chris Murphy i Patt Murray, zbojkotowało orędzie, nie pojawiając się na sali Izby Reprezentantów. Od kilkudziesięciu lat żadne orędzie wygłaszane przez amerykańskich prezydentów nie przebiegało w atmosferze tak burzliwej kontestacji.
Czytaj też: Zełenski wyrwał Trumpowi megafon. Scenariuszy jest kilka, w tym ten czarny
Trump daje popis samochwalstwa
Przemówienie Trumpa nie miało wiele wspólnego z tradycyjnymi orędziami o stanie państwa. W przeszłości były one okazją do wystąpień, w których prezydenci starali się zjednać sobie przeciwników politycznych i jednoczyć naród. Rekordowo długie, trwające godzinę i 40 minut przemówienie Trumpa przypominało typowe wystąpienie na wiecach dla