Zamiast kolejnej pielgrzymki do tronu było kozackie poselstwo w zaporoskim stylu. Były aktor Wołodymyr Zełenski nie zagrał w stylu sceny Gabinetu Owalnego ani wedle oczekiwań reżysera tego show. Zaledwie jedna kwestia wypowiedziana wbrew scenariuszowi zrujnowała cały spektakl. Zaczęły się krzyki, wymachiwanie rękoma, wypominanie, obrażanie, pouczanie, poniżanie.
Zamiast kolejnego odcinka popołudniowego serialu o sukcesach dworu panującego był polityczny horror. A może raczej scena z „The Apprentice”, w której Donald Trump, jak za czasów, gdy gwiazdorzył w telewizji, zdawał się wypowiadać do Zełenskiego kultową frazę „you’re fired”. Karcąco-skazujący gest wskazującego palca był też całkiem podobny.
Czytaj też: Zamęczyć, żeby przyłączyć. Terytorium to nie jest najważniejszy cel Putina. Michał Fiszer dla „Polityki”
Chwilę później nikomu nie było do śmiechu
Takiej sceny dziennikarze obsługujący Biały Dom nie widzieli nigdy. Miękkie fotele przy kominku to miejsce na pluszową kurtuazję, a nie pyskówki. Kilka minut „dla prasy”, zanim zamkną się drzwi, to z reguły moment na podkreślanie przyjaźni, wspólnoty poglądów i wdzięczności za zaproszenie.
Nawet jeśli wiadomo, że między przywódcą USA a jego gościem sytuacja jest „na noże”, są one głęboko schowane.