Świat

Mark Carney, nowy premier Kanady. Ma pół roku, żeby się wykazać. I Trumpa za granicą

Mark Carney, były prezes Narodowych Banków w Kanadzie i Wielkiej Brytanii, człowiek bez żadnego doświadczenia w polityce elektoralnej, został wybrany nowym szefem Parii Liberalnej i całego kanadyjskiego rządu. Mark Carney, były prezes Narodowych Banków w Kanadzie i Wielkiej Brytanii, człowiek bez żadnego doświadczenia w polityce elektoralnej, został wybrany nowym szefem Parii Liberalnej i całego kanadyjskiego rządu. Bank of England / Flickr CC by 2.0
Były prezes narodowych banków w Kanadzie i Wielkiej Brytanii, człowiek bez doświadczenia w polityce, został nowym szefem Parii Liberalnej i rządu Kanady. Przed nim wiele wyzwań.

Jeszcze niedawno polityczna przyszłość Kanady wydawała się zdefiniowana już na kilka lat do przodu. Poparcie dla Partii Liberalnej, rządzącej od ponad dekady, ledwo przekraczało 20 proc., gdy opozycyjna Partia Konserwatywna notowała dwukrotnie więcej. Kanadyjczycy mieli dość Justina Trudeau, niegdyś uważanego za nadzieję globalnego liberalizmu, spadkobiercę wielkiej dynastii politycznej (jego ojciec Pierre był szefem rządu trzykrotnie, łącznie 15 lat). Nie pomogły rosnące koszty życia, kryzys mieszkaniowy, niespecjalnie popularna polityka otwierania się na migrantów i wpadki wizerunkowe. Czas, który liberałom pozostał – maksymalnie do października, wtedy najpóźniej odbędą się wybory – to miało być już tylko dryfowanie ku mieliznom.

Kanada, stan USA

Trudeau zdawał się rozumieć, że sam nic tu nie zmieni – 6 stycznia zapowiedział dymisję najpierw z funkcji szefa partii, potem premiera. Dał sobie dwa miesiące. Taka chronologia wymusiła najpierw przeprowadzenie wyborów na przewodniczącego liberałów (9 marca). Poważnych kandydatów było dwoje: Mark Carney, były szef Banku Anglii i Narodowego Banku Kanady, i Chrystia Freeland, dawna współpracowniczka Trudeau i dziennikarka, potem szefowa resortu spraw zagranicznych i finansów, wreszcie wicepremierka. To miała być korekta na pół roku. Na głowę Pierre’a Poilievre’a, lidera konserwatystów, już wkładano koronę.

A potem urząd objął Donald Trump.

Kanada znalazła się w ogniu krytyki amerykańskiego prezydenta, który nie tylko ją atakował, ale i podważał zasadność jej istnienia jako suwerennego państwa. Upokarzał Trudeau, nazywał go gubernatorem, kilkakrotnie stwierdził, że Kanada powinna zostać 51. stanem USA, a „Kanadyjczycy tego właśnie chcą”. „Financial Times” ujawnił niedawno, że w czasie rozmowy telefonicznej Trump zagroził Trudeau możliwością zakwestionowania traktatu między krajami, głównie z powodu niekorzystnego dla Amerykanów przebiegu granic na jeziorach i rzekach. Kanadyjska telewizja publiczna CBC przeanalizowała te groźby, wskazując, że Trump może się martwić coraz niższym poziomem rzek we własnym kraju.

Dochodzi sprawa ceł, które miały być nałożone na Kanadę – Trump dwukrotnie się z tego pomysłu wycofywał. I nie szczędził innych kłamstw – jak to, że z Kanady do USA płynie rzeka fentanylu (na co nie ma żadnych dowodów).

Miło nie będzie

Nagle okazało się, że Trudeau, niemający już nic do stracenia, może się Trumpowi postawić. Natychmiast zapowiedział, że na cła odpowie cłami i stracą na tym zwykli obywatele USA. „Nie będzie miło”, zapowiadał. Momentalnie też wzrosła rola Kanady na arenie międzynarodowej. Gdy Stany Zjednoczone zaczęły wycofywać się z zaangażowania w innych częściach świata, podważając stabilność sojuszy i stając po stronie Władimira Putina w sprawie wojny, Kanada twardo wsparła Kijów. Trudeau uczestniczył w szczycie w Londynie jako jedyny polityk spoza Europy. Wielokrotnie podkreślał, że Kanada, przynajmniej pod jego rządami, Ukraińców nie zostawi. Rząd w Ottawie przyjął też kolejny pakiet sankcji wobec Rosji.

Sytuacja w kraju zmieniła się radykalnie. Partia Liberalna odrobiła 10 pkt proc. w sondażach od stycznia. To może być oczywiście tzw. efekt nowej miotły – wyborcy mieli przede wszystkim dość Trudeau, który wyciągnął im metaforyczny kamień z buta, podając się do dymisji.

Niemniej polityczna przyszłość Kanady znów jest sprawą otwartą. Czy Mark Carney, zwycięzca głosowania na szefa partii i rządu, technokrata z sektora bankowego, który nigdy nie sprawował urzędu z bezpośrednią legitymizacją wyborczą, wskrzesi liberałów? To pytanie bardzo ważne także dla Europy.

Czytaj też: Dlaczego Kanadyjczycy nie kochają Justina Trudeau jak kiedyś

Carney, człowiek biznesu

Z jednej strony wygląda to na klasyczny ruch zdesperowanych centrystów. Gdy liderzy są skompromitowani i nielubiani, sięgamy po technokratów. Carney nie jest pierwszym politykiem, który został szefem rządu, choć ma doświadczenie głównie w bankach. Taki był we Włoszech Mario Draghi, a wcześniej Mario Monti. Oba eksperymenty całkiem się udały, ale nie przełożyły się na wzrost popularności ugrupowań głównego nurtu, które ich popierały. W Kanadzie już raz liderem tej samej partii był technokrata – Michael Ignatieff, później rektor Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie i Wiedniu, był szefem liberałów w latach 2009–11.

Z drugiej strony powołanie na szefa rządu kogoś o takim życiorysie jak Carney dziś ma zupełnie inny wydźwięk. Na świecie umacnia się trend marginalizacji zawodowych polityków i dyplomatów, kurczy się aparat państwowy, wchodzi biznes. Najbardziej skrajnym przykładem tej tendencji jest oczywiście Elon Musk, ale w administracji USA takich ludzi jest pełno. David Sachs, Steve Witkoff – wymieniać można długo.

Carney w pewnym sensie jest ulepiony z podobnej gliny. Rozumuje logiką rynków, nie polityki. Wie, jak zarządzać kryzysem, gdy gospodarka jest atakowana z wielu stron. Jest szanowany w kraju i za granicą, a jego praca w Banku Anglii pomoże wzmocnić partnerstwo transatlantyckie, dzisiaj oparte na Kanadzie, nie na USA. W dodatku nie zamierza cofać partii z kursu wytyczonego przez Trudeau. Ottawa będzie nadal wspierać Kijów, latać do Europy i solidaryzować się z mniejszymi nacjami. Jednocześnie trudno oczekiwać od kogoś takiego, że przeprowadzi spektakularną kampanię i wyprowadzi partię z marazmu.

Na razie prowadzenie konserwatystów wydaje się niezagrożone, 40 proc. w sondażach to ogromny kapitał. Ale jeśli ostatnie siedem tygodni czegokolwiek nas nauczyło, to że sytuacja zmienia się w tempie nieznanym współczesnym obserwatorom. To ryzyko, ale i szansa – także dla Kanady Marka Carneya.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Ranking najlepszych galerii według „Polityki”. Są spadki i wzloty. Korona zostaje w stolicy

W naszym publikowanym co dwa lata rankingu najlepszych muzeów i galerii sporo zmian. Są wzloty, ale jeszcze częściej gwałtowne pikowania.

Piotr Sarzyński
11.03.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną