Koniec historii? Trump sieje chaos. Europa, zwłaszcza Polska, musi wrócić do korzeni
Demokracja liberalna została zaatakowana z samego jej centrum, z Białego Domu. Przez przynajmniej sto ostatnich lat to stamtąd płynęły wzorce, inspiracje, siły kształtujące nowoczesną demokrację liberalną. Oczywiście korzystała ona także z doświadczeń demokracji europejskich, niemniej ta amerykańska była pierwszoplanowa, zwłaszcza że chętnie wychodziła na zewnątrz, w świat.
Koniec historii?
Zdawało się, że to jest patent na powszechną szczęśliwość polityczną. Po przełomie 1989 r., gdy stało się jasne, że komunizm przegrał wojnę z demokracją, amerykański politolog Francis Fukuyama napisał esej pt. „Koniec historii?”, jeden z najbardziej czytanych tekstów XX w. Autor stwierdzał w nim, że oto dokonało się spełnienie, historia dotarła do finału, demokracja zwyciężyła. I niby przez następne dziesięciolecia to się mniej więcej potwierdzało, tym bardziej że ład demokratyczny był broniony i wzmacniany przez NATO, wspólnotę europejską oraz potęgę Stanów Zjednoczonych, niekwestionowanego lidera świata zachodniego.
Ten ład zaczął być osłabiany, gdy w wielu miejscach zaczął rozwijać się populizm, często łączony z nacjonalizmem, egoizmem narodowym. Na tej fali popłynął także Donald Trump już za pierwszej swojej kadencji, a na początku drugiej płynie jeszcze wyraźniej i mocniej.
Cechy osobnicze Donalda Trumpa wzmacniają poczucie chaosu, jaki wywołuje swoimi decyzjami i słowami. I to właściwie w każdej sprawie. Nie bardzo zresztą wiadomo, o co mu chodzi, jakie stawia sobie cele, jaką ma strategię poza tym, że najwięcej mówi o samym sobie, a każde zdanie zaczyna od „ja”. Demonstrowany imperializm połączony z dezynwolturą dodatkowo pogłębia wrażenie chaosu i nasila obawy o przyszłość demokracji liberalnej.